Małgorzata Kobylińska przyznaje, że, owszem, dotychczas ponosiła same porażki, ale gdy przygarnęła Klaudię, dziecko sublokatorki, zaczęła zmieniać swoje życie.
W lutym 2004 r., po trzech miesiącach i wielu wizytach kuratorów i pracowników społecznych, Sąd Rodzinny w Pruszkowie przyznał jej, czasowo, status rodziny zastępczej. A potem ten status zabrał, gdy we wrześniu wyszło na jaw, że w 1978 r. Małgorzata sama porzuciła dziecko. Miała wtedy 18 lat.
Matka...
Biologiczna matka dziewczynki, Agnieszka, przyjechała do Warszawy spod Białegostoku z biednej, patologicznej rodziny. Do pracy w agencji towarzyskiej. – Ślamazarne toto było – wspomina Małgorzata – zastraszone. Ani sobie przeprać, ani ugotować. Znajoma dała jej mój telefon, już wcześniej przygarniałam różnych wykolejeńców. Z czego potem były najczęściej kłopoty.
Na przykład historia z Marcinem: dzieciak z okolicy, przychodził na obiady. Potem zaczął się zjawiać na ucieczkach z poprawczaka; jeszcze później robić burdy, kraść, wybijać szyby, gdy nie chciała otworzyć. Co się skończyło dla Małgorzaty depresją i kolejnym pobytem w szpitalu psychiatrycznym.
Tamten rok, 2003, też zaczęła depresją: drugi rozwód, bo mąż (sześć lat młodszy) dostał długi wyrok. – Sama – mówi – w czterech ścianach zaczynałam wariować.
...i córka
Dziewczyna wprowadziła się w lipcu. Dostała własny pokój wydzielony meblościanką. Nie wspomniała, że jest w czwartym miesiącu ciąży. – Nawet się ucieszyłam, kiedy się wydało – mówi Małgorzata. – Jakbym siebie sprzed lat w niej widziała. Chciałam tylko, żeby się nauczyła czegoś na moich błędach: że jeśli teraz nawali jako matka, to psychicznie będzie się to przez całe życie za nią wlekło.