W latach 80. dzieci z teatru Petit Divadlo nie ma jeszcze na świecie. Ich rodzice chcą poprawić świat. Są paczką przyjaciół, kończą wrocławski Wydział Lalkarstwa. Nie chcą się rozstawać. Nie chcą państwowych etatów, boją się planów rocznych, wyrabiania normy na peerelowskiej scenie.
W tym samym czasie wrocławska Pomarańczowa Alternatywa, ośmieszająca ludową rzeczywistość, traci szefa – Waldemar Fydrych, tytułujący się i tytułowany Majorem, autor manifestu surrealizmu socjalistycznego, trafia na dwa miesiące do więzienia za rozdawanie na ulicy deficytowego papieru toaletowego. Lalkarze wyjeżdżają z miasta. Piszą własny manifest: Chcą znieść granicę między życiem osobistym a zawodowym. Chcą mieszkać w teatrze z własnym repertuarem, bez biletów dla widzów.
Przez 10 lat szukają miejsca. W hippisowskich ciuchach, z dredlokami wyglądają trochę jak polska wersja „Hair” Miloša Formana. Tańczą, palą święte zioło, w końcu zakochują się we wsi Wolimierz koło Jeleniej Góry, gdzie nie ma nawet asfaltu. Postanawiają osiąść, otworzyć teatr i wychowywać dzieci.
W pustym budynku po przydrożnej karczmie otwierają teatr lalek. W opuszczonych gospodarstwach zakładają domy. Wszystko w harmonii z ziemią i kosmosem, czyli bez pieniędzy.
Teatr bez dorosłych
Harmonijnie przychodzą na świat dzieci. Szybko rosną, a razem z nimi kłopoty. Potomkowie nie chcą współpracować. Jako maluchy zawsze brały udział w spektaklach: biegały z łopoczącymi flagami, symbolami przeciwstawnych sił – męskiej i kobiecej. W dramacie „Kosmosaga Ostatniej Kropli Wody” siedziały przycupnięte na metalowym wehikule albo malowały tekturowe domki, które burzyła żelazna machina (cywilizacja).