Archiwum Polityki

Nie robim, bo się narobim

Państwowa Komisja Wyborcza nie chce dwudniowego referendum

Nie będzie robił mi płotu, bo się za bardzo narobi – dowiedziałem się od majstra siedzącego pod miejscowym sklepem (w rzeczywistości powiedział to bardziej dosadnie). Państwowa Komisja Wyborcza swój stosunek do pracy ujęła, na tym tle, doprawdy elegancko. W swoim piśmie do marszałka Senatu – a to Senat teraz ma odnieść się do projektu ustawy uchwalonej w Sejmie, w którym dopuszcza się możliwość przeprowadzenia referendum w ciągu dwóch dni – PKW wyraźnie stwierdziła, że opowiada się za referendum jednodniowym. Sekretarz PKW Kazimierz Czaplicki tłumaczy, że „w przypadku dwudniowego głosowania przepisy ustawy nie gwarantują bezpieczeństwa i prawidłowości przebiegu ustalania wyników referendum”. Rzeczywiście, jeśli pamięta się sprawność i efekty pracy PKW podczas jednodniowych wyborów samorządowych, można mieć różne obawy. Ale też sprawne zorganizowanie głosowania trwającego dwa dni nie wydaje się zadaniem ponad ludzką miarę nawet w naszej strefie geograficznej. Dwudniowe referendum znane jest na Słowacji już od 1993 r., do podobnego rozwiązania uciekli się też Czesi. I Słowację i Czechy czeka referendum unijne tak jak Polskę, a będzie tam, dodajmy, przeprowadzone wedle niższych wymagań niż u nas. Tam też wypracowano bardzo przejrzyste i dobrze funkcjonujące zasady i procedury przeprowadzenia całej operacji.

Do tych doświadczeń u bliskiego sąsiada można odwołać się wprost, jeśli ich konieczność PKW dostrzega. Czy to dotyczy sposobów i procedur plombowania urn i lokali, czy ich ochrony, pilnowania dokumentów. Przepraszam, że mówię o rzeczach żenująco oczywistych, lecz nie sposób sobie wyobrazić technicznych przeszkód i trudności, które nie są dość łatwe do pokonania i opanowania. Decyzja o jedno- czy dwudniowym referendum wobec faktu, że Polska musi przejść przez próg 50-procentowej frekwencji, nie może zawisnąć na nieudolności i niechęci PKW.

Polityka 9.2003 (2390) z dnia 01.03.2003; Komentarze; s. 18
Reklama