Archiwum Polityki

Pokażcie mi Ulissesa

Ogromnie czasami jest przykro mieć rację. Ledwie tydzień temu napisałem, że polityka zagraniczna prowadzona przez nasz rząd może ewentualnie stanowić zagrożenie dla naszego przystąpienia do Wspólnoty Europejskiej, a już pojawiły się na tyle poważne potwierdzenia realnego istnienia tego niebezpieczeństwa, że z najwyższym niepokojem wykreślić muszę słowo „ewentualnie”.

Po nadzwyczajnym szczycie Piętnastki w sprawie Iraku Jacques Chirac złożył oświadczenie, w którym na temat rozszerzenia Unii zaznaczył: „Wystarczy jeden kraj członkowski, który w referendum nie ratyfikuje rozszerzenia i nie będzie ono miało miejsca...”. Strona polska nie komentowała tego zdania, uważając je najwyraźniej za rezultat podenerwowania francuskiego prezydenta, przypominającego dla retorycznego efektu to, co wszyscy i tak doskonale wiemy. Niestety, sprawy mają się inaczej. Chirac udzielił tutaj przestrogi groźnej i całkiem nowej. O jakim bowiem referendum wspomniał? Jak dotąd w żadnym z krajów Unii Europejskiej nie brano pod uwagę procedury referendalnej w kwestii zatwierdzenia układu kopenhaskiego. Mowa była o głosowaniu w parlamentach. Tym niemniej odwołanie się do referendum jest w całej Piętnastce możliwe i acz nie było dotąd przewidywane, nie zostało również nigdzie wykluczone. We Francji na przykład prezydent na wniosek rządu dopiero o tym zadecyduje. Inne kraje też nie dokonały jeszcze oficjalnego wyboru procedury. Jeszcze kilkanaście dni temu była to czysta teoria, teraz przestaje nią być. Staje się potencjalną możliwością.

Można założyć, że parlamenty unijne pomimo wszystko nie zdezawuują udzielonej w Kopenhadze zgody swoich rządów, o tyle na poziomie plebiscytu narodowego rzecz ma się mocno odmiennie.

Polityka 9.2003 (2390) z dnia 01.03.2003; Stomma; s. 106
Reklama