Anna Garycka: – Pierwszą książkę napisał pan w wieku 11 lat, pierwszą sztukę teatralną mając 16 lat, ale potem odłożył pan ambicje literackie na bok, poddając się fascynacji muzyką i poświęcając studiom filozoficznym. W jaki sposób pisanie pana odnalazło?
Eric-Emmanuel Schmitt: – Okazało się, że nie jestem kompozytorem, jakim pragnąłem być, szybko się rozczarowałem i wybrałem drogę filozofa. Im bardziej jednak zagłębiałem się w filozofię, tym bardziej sobie uświadamiałem, że miejsce refleksji filozoficznej jest w życiu, w konkretnych sytuacjach, i że lepiej swoje myśli wyrażę nie w traktacie, lecz w powieści. Był to proces dojrzewania, który okazał się dosyć długi, i dopiero zbliżając się do trzydziestki zrozumiałem, co powinienem robić. Jak mówił Nietzsche – zostań tym, kim jesteś, więc zostałem tym, kim byłem, choć tego nie wiedziałem.
Czy jakieś konkretne wydarzenie przyczyniło się do podjęcia decyzji o całkowitym poświęceniu się pisarstwu?
Podczas wyprawy na pustynię Hoggra w 1989 r. zagubiłem się i byłem o dwa kroki od śmierci. Podczas tej nocy przeżyłem prawdziwie mistyczne doświadczenie wiary, które zmieniło moje życie. Jestem teraz inny. Zniknęło uczucie pustki, które mnie wcześniej prześladowało. Mam wrażenie, że wcześniej pisałem tylko po to, aby udowodnić sobie i innym, że potrafię pisać.
Zatem pisarstwo to powołanie?
Tak, ale nie obowiązek. Mówienie o tego typu sprawach to bardzo drażliwa kwestia, bo ktoś może powiedzieć: on jest zupełnie szalony, wydaje mu się, że mówi w imieniu Boga. Otóż wcale nie; wypowiadam się tylko i wyłącznie we własnym imieniu. Natomiast ufność i wiara, które są we mnie, pozwalają mi zadawać trudne pytania, roztrząsać problemy istniejące w relacjach międzyludzkich.