Archiwum Polityki

Turowicz i Herbert

W brew pozorom kolejne tomy listów Zbigniewa Herberta („Więź” wydała korespondencję z Zawieyskim, „Zeszyty Literackie” z Elzenbergiem, teraz nakładem wydawnictwa a5 Krystyny i Ryszarda Krynickich ukazała się korespondencja z Jerzym Turowiczem) wiele do jego wizerunku nie wnoszą. Nowych, a sensacyjnych obszarów duszy poety nie odkrywają. Nie jest to – broń Boże – żaden zarzut. Nikt przy zdrowych zmysłach nie powie, że ta epistolografia rozczarowuje. Ale wszędzie jest mniej więcej tak samo. Wszędzie jest ta sama szczelna i powściągliwa osobowość, ta sama ironia, ten sam zmysł tragiczny, ten sam brak czasu i to samo zdawkowe uwodzenie adresata. Zdawkowe, choć różne w tonacji – swawolne w przypadku Zawieyskiego, korne w przypadku Elzenberga, niepewne w przypadku Turowicza – to akurat wyjątkowo zrozumiałe – Turowicz przy swoich wszystkich niebywałych urokach nie był facetem od żadnych, nawet (a może zwłaszcza) towarzyskich czarów. Ale i w tym wypadku Herbertowi nie da się odmówić żelaznej konsekwencji, twardy to był zawodnik. Przez pół wieku pisał do Turowicza, w każdym prawie liście i w prawie każdej kartce pozdrawiał Turowiczową – pozdrowienia dla pani Marii, ukłony dla pani Marii, całuję dłonie pani Marii – pisał z galanterią, sprostowań naczelnego „Tygodnika”, że jego żona ma na imię Anna i że on, Herbert, przepił z nią swego czasu bruderszaft w Paryżu, z całym spokojem – podobnie jak niektórych innych sprostowań – do wiadomości nie przyjmował.

Trudno. Był poetą, a „poeci liryczni – jak pisał ten, co był dlań dotkliwym punktem odniesienia – mają zimne serca.

Polityka 22.2005 (2506) z dnia 04.06.2005; Pilch; s. 104
Reklama