Archiwum Polityki

Jak z wrogiem wejść do łóżka

UE przechodzi potrójny kryzys: konstytucyjny, budżetowy i psychologiczny. W procesie jednoczenia się Europy zapaści było już wiele. Czy jednak tym razem nie nastąpiło zderzenie różnych i wykluczających się wizji Unii Europejskiej?

Od początku istnienia EWG nie tyle zderzały się, co stale przenikały bardzo różne filozofie zjednoczonej Europy.

To, z czym mamy do czynienia obecnie, nie jest tylko frontalnym zderzeniem „anglosaskiego kapitalizmu” z nadreńską „Europą socjalną”. Blaira i Skandynawów z Chirakiem i Schröderem. Luźnej Europy wolnego rynku ze sztywną Europą opiekuńczego interwencjonizmu państwowego. To spór o połączenie obu tych składników z siermiężnym kapitalizmem z naszej części Europy. O granice i możliwości demokracji przedstawicielskiej i bezpośredniej w dzisiejszej UE. Obecne „Non” Francuzów, „Nee” Holendrów i „No” Blaira to jednak dużo więcej niż dotychczasowe kryzysy.

Niemiecki cud, francuski lęk

Idea Unii zrodziła się z francuskiej katastrofy roku 1940. Pomysłodawcą nie był polityk, lecz przedsiębiorca i menedżer.

Jean Monnet przewodniczył w 1939 r. francusko-brytyjskiemu komitetowi koordynacyjnemu i szybko spostrzegł, że możliwości organizacyjne tradycyjnego sojuszu militarnego i współpracy gospodarczej nie wystarczają w konfrontacji z wysoce wydajnym totalitaryzmem III Rzeszy. 6 czerwca 1940 r., gdy już padła Dunkierka, a czołgi niemieckie pędziły na Paryż, zaproponował Churchillowi natychmiastowe połączenie pod jednym dowództwem francuskiej i brytyjskiej floty powietrznej. Gdy jednak – jak pisze w pamiętnikach – zorientował się, że to już tylko półśrodek i nawet połączenie armii nie wystarczy, to pędził dalej: zaproponował połączenie obu władz państwowych: obu rządów, obu parlamentów. „Francja może być zajęta, ale nie imperium” – pisał 13 czerwca do brytyjskiego premiera w nocie o „unii francusko-brytyjskiej” ze wspólną armią i walutą.

Polityka 26.2005 (2510) z dnia 02.07.2005; Świat; s. 44
Reklama