Archiwum Polityki

Nikt nie jest piękny na zawsze

Rozmowa z Tomem Cruisem

Janusz Wróblewski: – W „Wojnie światów” kosmici zmiatają z powierzchni ziemi połowę Stanów Zjednoczonych. Paniczna reakcja ludności na ten apokaliptyczny atak symbolizuje oczywiście wielki strach Amerykanów przed terroryzmem.

Tom Cruise:– Trudno nie docenić wpływu 11 września na realizację naszego filmu. To prawda, że obawy przed upadkiem cywilizacji i wstrząs wywołany wojną z Al-Kaidą sprowokowały Spielberga do zajęcia się długo odkładanym przez niego projektem. Pokazywanie wiktoriańskiej wersji katastrofy wedle wskazówek Wellsa nie miało sensu. W kształcie z 1898 r. nie przemawiałaby ona do nikogo. Stąd liczne odstępstwa od pierwowzoru, nawiązanie do hiperrealistycznej konwencji kina katastroficznego lat 70. i pomysł ukazania ginącego świata z perspektywy pojedynczego człowieka.

W przypadku Spielberga ponury obraz inwazji obcych wyniszczających laserami naszą planetę to spora niespodzianka. Po autorze „E. T.” i „Bliskich spotkań trzeciego stopnia” należałoby się spodziewać bardziej pokojowej wizji.

Spielberg przymierzał się do ekranizacji „Wojny światów” od 12 lat. Impulsem było kupno na aukcji ostatniego zachowanego scenariusza słuchowiska Orsona Wellsa z 1938 r. Po wstrzymaniu radiowej emisji wszystkie egzemplarze adaptacji zostały skonfiskowane przez policję. W ten sposób starano się zapobiec panice ogarniającej coraz większą liczbę słuchaczy. Ocalony tekst przechował w swoim domu współscenarzysta słuchowiska Howard Koch. Spielberg był zafascynowany tym słuchowiskiem oraz późniejszą wersją kinową „Wojny światów”, powstałą w połowie lat 50. Uważał, że obie adaptacje zawdzięczają olbrzymie powodzenie wyczuciu nastroju Amerykanów. Chodziło o lęk przed zbliżającą się wojną z Niemcami i obawę przed atomowym atakiem Sowietów.

Polityka 27.2005 (2511) z dnia 09.07.2005; Kultura; s. 60
Reklama