Mudżahedin emerytowany
Ismael Khan – najsilniejszy z afgańskich warlordów
W Heracie Ismael Khan już nie rządzi – obwieszcza z radością żołnierz na granicy Afganistanu. – I dobrze, że go usunęli. Ja jestem z Kabulu, nie lubię wojennych komendantów. Z nimi nigdy nie ma spokoju, czują się dobrze, tylko jak leje się krew.
– Ismael Khan to nasz emir – oświadcza ostrym tonem taksówkarz z Heratu. – On jest dla nas najlepszym gubernatorem.
Taksówkarz, jak i znaczna część jego krajan, mówią o gubernatorze Khanie w czasie teraźniejszym, jakby nie wiedzieli, że ten stracił stanowisko już parę tygodni temu, i to z wielkim hukiem – bo przy okazji były i zamieszki, i strzelaniny, i zabici ludzie. Ale może miejscowi wiedzą swoje. Przecież przez ostatnie ćwierć wieku miasto było w rękach różnych opcji, ale Ismael Khan zawsze prędzej czy później wracał. Umykał na pustynię, zbierał siły i już był z powrotem, zamykali go w więzieniu, to uciekał, gdy już wracał i wygrywał – to po to, by rządzić. W wyobraźni ludu niczym nieśmiertelny symbol niezależności miasta – brodaty wojownik z karabinem w dłoni, księgą Koranu pod pachą, zawsze gotów do walki. O wolność mojego miasta – mówi sam. O miliony dolarów, pyszny pałac i nieograniczoną władzę – mówią jego wrogowie z kabulskiego rządu.
Przeciw sowietom
Legenda Ismaela Khana narodziła się wśród płomieni i śmierci. 25 lat temu, gdy wojna afgańskiego komunistycznego rządu przeciw prowincji wisiała już na włosku, oficer armii afgańskiej wraz ze swoimi żołnierzami wstąpił na szlak dżihadu. Przyjął islamskie nome de guerre Ismael Khan. Na jego pierwszy rozkaz został wyrżnięto w pień kontyngent rosyjskich doradców wojskowych stacjonujących w mieście.