W ślad za ministrami do ponurych gmachów urzędów wchodzi ich bezpośrednie zaplecze, to już ponad 50 osób. Kilka stanowisk – w zależności od resortu od trzech do pięciu etatów – podlega bezpośrednio ministrowi. Miały osłodzić władzy ograniczenia płynące z ustawy o służbie cywilnej, która stanowiska dyrektorów generalnych resortów oraz dyrektorów departamentów przeznacza dla zawodowych urzędników.
Jedynie w gabinecie politycznym zatrudnić można według uznania. Nieważny jest wiek, wykształcenie, doświadczenie zawodowe czy dorobek naukowy, choć zdarzają się sławy jak były szef GROM Roman Polko, dziś w MSWiA, a także Marcin Frybes, socjolog i wieloletni korespondent „Gazety Wyborczej” we Francji, który doradza ministrowi skarbu. Jednak zwykle kryterium doboru jest jedno: zaufanie ministra.
G
abinet polityczny premiera sprawia wrażenie układanki lego, której klocki zostały powyciągane z wielu pudełek: wielu współpracowników Kazimierz Marcinkiewicz odziedziczył po Jerzym Buzku, ale także po braciach Kaczyńskich. Szefem gabinetu został Jacek Tarnowski, który na początku lat 90. kierował biurem zagranicznym Solidarności, a następnie radiem archidiecezji gdańskiej. Jest członkiem Zakonu Polskich Kawalerów Maltańskich.
Ważną rolę pełni w gabinecie Agnieszka Magdziak-Miszewska, która przez ostatnie cztery lata była konsulem generalnym w Nowym Jorku, a wcześniej doradzała gabinetowi Buzka w kontaktach polsko-żydowskich.
Sekretariatem premiera kieruje (choć nieformalnie, bo to stanowisko konkursowe) Marian Przeździecki, znajomy Marcinkiewicza z ZChN, radny sejmiku podlaskiego. Ma status doradcy.
W gabinecie silnie osadziło się lobby Radia Maryja.