Klasyki Polityki

Został tylko dym

35 lat od katastrofy wahadłowca Challenger

Ośrodek NASA im. J. Kenndy'ego. Badanie 84 tys. części, na które rozpadła się Columbia. Po drobiazgowym śledztwie uznano – winna jest NASA. Ośrodek NASA im. J. Kenndy'ego. Badanie 84 tys. części, na które rozpadła się Columbia. Po drobiazgowym śledztwie uznano – winna jest NASA. NASA
Katastrofa wahadłowca Challenger, do której doszło 28 stycznia 1986 r., była największą tragedią w historii podboju kosmosu. I zapowiedzią klapy, jaką zakończył się amerykański program lotów załogowych.

Dokuczliwy chłód już od kilku dni daje się we znaki mieszkańcom ciepłej zazwyczaj Florydy. 28 stycznia 1986 r. jest szczególnie zimno. Nawet najstarsi pracownicy Centrum Kosmicznego im. Kennedy’ego nie pamiętają tak niskich temperatur. Sople lodu zwisają z platformy startowej promu kosmicznego Challenger, gotowego do kolejnej podróży na orbitę.

O godzinie 11.30 termometry pokazują zaledwie 2 st. C. Kilku inżynierów z Centrum Kosmicznego przestrzega – start w takim zimnie może skończyć się katastrofą. Agencja NASA nie chce jednak kolejny raz go odraczać – robiła to ostatnio czterokrotnie. Dzisiejsze odliczanie także się opóźnia. W końcu szefowie misji Challengera, noszącej numer STS-51L, dają zielone światło. Zdają sobie sprawę, że na promy kosmiczne znów są skierowane obiektywy kamer – start będzie transmitowany na żywo w jednej ze stacji telewizyjnych. Sprawcą tego zainteresowania mediów jest nauczycielka Christa McAuliffe, pierwszy cywil na pokładzie wahadłowca.

Dokładnie o godzinie 11.38 rozlega się potworny ryk – zostają odpalone trzy główne silniki promu oraz dwa pomocnicze. Liczący prawie 50 m wysokości i ważący ponad 2 tys. ton wahadłowiec powoli odrywa się od ziemi.

W momencie startu przy prawym silniku pomocniczym pojawia się obłoczek czarnego dymu. Ale nikt spośród kontrolerów lotu nie ma szans go zauważyć – jest zbyt mały, aby dostrzec go w chmurze dymu i ognia wydobywających się z dysz. Rejestrują go wyłącznie specjalne kamery zamontowane w pobliżu platformy startowej. W 58 sekundzie lotu dowódca wyprawy Dick Scobee zwiększa ciąg silników do maksimum. Dwie sekundy później komputery pokładowe wykrywają duży spadek mocy w prawym silniku. Lewy zaczyna więc automatycznie korygować swój ciąg. Z promem dzieje się coś niedobrego.

Polityka 4.2006 (2539) z dnia 28.01.2006; Nauka; s. 78
Oryginalny tytuł tekstu: "Został tylko dym"
Reklama