Sławomir Mizerski: – Rozpoczęty niedawno proces beatyfikacyjny Jana Pawła II sprawił, że o cudach mówi się dużo. Ale mamy początek XXI w. Niektórzy pytają, czy cuda jeszcze się zdarzają?
Jan Andrzej Kłoczowski: – Początek XXI w. zupełnie zmienił model racjonalistycznej, scjentystycznej kultury. Rozwija się ruch New Age, który jest niczym innym jak irracjonalną cudownością w poszukiwaniu zdrowia, dobrego samopoczucia. Zdecydowanie mamy do czynienia z odejściem od racjonalistycznego wzorca kulturowego. W tym kontekście Kościół katolicki ze swoją koncepcją cudu jest bardzo racjonalistyczny, niesłychanie ostrożny, a nawet podejrzliwy w stosunku do rozmaitych form naiwnej cudowności. Twierdzę, że w tej naszej niebezpiecznie irracjonalistycznej epoce Kościół, pozostając świadkiem różnych zaprzeszłych tradycji kulturowych, po prostu broni rozumu filozoficznego.
Ale chrześcijaństwo bez cudu nie może się obejść?
Problem nie dotyczy wyłącznie chrześcijaństwa, w łonie którego są zresztą bardzo różne tendencje. Protestanci pozostają wobec cudu wstrzemięźliwi, zwolennicy prawosławia – znacznie bardziej otwarci, gotowi na przyjęcie niezwykłych wydarzeń. Katolicyzm jest pośrodku. Ale spójrzmy na najbliższych dla chrześcijan braci w wierze – żydów. Mam tu książeczkę Abrahama Joshuy Heschela, znakomitego myśliciela żydowskiego urodzonego w Warszawie. Pisze on, że w czasie choroby modlił się do Boga, sądząc, że to już koniec jego życia. Powiedział: „Weź mnie do siebie Panie, widziałem już w życiu tyle cudów”. Ale dla Heschela cud to nie jest jakieś niezwykłe wydarzenie, że komuś ręka odrosła albo że coś mu się ukazało. To coś znacznie więcej – wydarzenie, owszem, niezwykłe, ale o charakterze duchowym.