Archiwum Polityki

Wolniej, panowie kibice!

Rozmowa z Krzesimirem Dębskim, kompozytorem, dyrygentem i miłośnikiem futbolu

Dorota Szwarcman: – Często pan chadza na mecze?

Krzesimir Dębski: Z braku czasu jestem kibicem umiarkowanym. Gdybym mógł, na pewno chadzałbym częściej. Czasem oglądam mecze w telewizji. Zdarzyło mi się odwiedzić trochę stadionów w kraju i za granicą. I nasunął mi się istotny wniosek. Chętnie utyskujemy na naszych graczy, na poziom polskiego futbolu. Ale moim zdaniem udoskonalanie trzeba zacząć od siebie. A więc kibice zamiast narzekać na piłkarzy, powinni udoskonalić doping.

Przecież polscy kibice są bardzo zaangażowani.

To prawda, na Legii i w ogóle na polskich stadionach jest wielki entuzjazm i chęć działania. Imponujące rzeczy się tam dzieją, kibice potrafią tak świetnie się zorganizować, że na przykład rozciągają flagę na cały sektor. Mimo to nie są skuteczni. Doping stadionowy to przede wszystkim śpiew. A w naszym wykonaniu jest on nieefektywny. Polscy kibice wysilają się, zdzierają sobie gardła, ale tego nie słychać.

Dlaczego?

Po prostu z powodu niemuzykalności, a raczej powszechnego braku rozśpiewania. W szkole śpiewu nie ma, w domu brak tradycji. Nie umiemy się zestroić, śpiewać czysto i równo. Jedna strona stadionu przeszkadza drugiej, bo są w różnych fazach. Nawet podczas hymnu słychać, że każdy śpiewa we własnym tempie i na własnej wysokości, wszyscy się rozjeżdżają i powstaje kakofonia.

Nieartykułowany ryk.

Tak, jeden wielki ryk, którego nie słyszy się jako pojedynczy dźwięk, tylko jako całą wiązkę byle jakich dźwięków. Taki hałas jest nie tylko nieskładny, ale niemal bezdźwięczny. Byłem kiedyś na meczu w Poznaniu z reprezentacją Irlandii. Przyjechało pięciuset irlandzkich kibiców. I oni po prostu przekrzyczeli naszych, a właściwie prześpiewali. Jak to zrobili?

Polityka 35.2005 (2519) z dnia 03.09.2005; Kultura; s. 64
Reklama