Archiwum Polityki

Clinton i Kwaśniewski: nie dla nich ONZ

Góra urodziła mysz: uroczyste obchody 60-lecia Organizacji Narodów Zjednoczonych (utworzonej w 1945 r. w San Francisco) wiązano z nadziejami na dogłębną reformę usprawniającą jej działanie. Wyszły z tego zaledwie drobne retusze. Pewnie nie może być inaczej, gdyż nie sposób zadowolić naraz 191 krajów: wartość ONZ polega głównie na tym, że to jedyna uniwersalna organizacja na świecie. Największym niepowodzeniem pozostaje niemożność zrealizowania uroczyście przyjętych Celów Milenijnych: złagodzenia biedy i głodu na świecie, radykalnej poprawy zdrowia i wykształcenia. Nieliczne tylko kraje realizują pomoc zagraniczną w wysokości 0,7 proc. PKB. Mandat obecnego sekretarza generalnego Kofiego Anana upływa w grudniu 2006 r. i już dziś plotkuje się o kandydatach na jego następcę. Bill Clinton, były prezydent USA, urządził w Nowym Jorku szczyt podobny do oenzetowskiego, na 800 osób, z których każda musiała zapłacić wpisowe 15 tys. dol. (byli tam premier Tony Blair, król Jordanii Abdullah, magnat prasowy Rupert Murdoch, finansista i filantrop George Soros). Szczyt Clintona był strawniejszy niż szczyt ONZ, bo każdy miał tam zaciągnąć konkretne zobowiązanie pomocy, ale nie od dziś wiadomo, że pozarządowe organizacje działają na ogół sprawniej niż rządowe molochy. Clinton jednak, choć popularny w świecie i chwalony, nie ma – jako Amerykanin – szans na stanowisko w ONZ, gdyż zwyczajowo nie powołuje się nikogo z pięciu wielkich mocarstw. Nie ma też pewnie wielkich szans Aleksander Kwaśniewski, zbyt kojarzony z Europą Środkową i NATO. Jeśli przejrzeć listę dotychczasowych sekretarzy generalnych, to zawsze reprezentowali oni albo Trzeci Świat, albo kraje programowo neutralne.

Polityka 38.2005 (2522) z dnia 24.09.2005; Ludzie i wydarzenia. Świat; s. 16
Reklama