Archiwum Polityki

Oranż czy oryndż?

Jeżeli komuś się wydawało, że na polskim rynku firm o obco brzmiących nazwach jest już nadto (w czym osobliwie celują Francuzi z Géantem, Leroy Merlin oraz Bouygues, gdzie nawet w anonsach reklamowych musiał się pojawić wzór wymowy „błig”), oto nadchodzi Orange z wielką akcją reklamową i pomarańczowym kwadracikiem.

– Problem z nazwą Orange jest duży – tłumaczy dr Katarzyna Kłosińska, sekretarz Rady Języka Polskiego – ponieważ większość ludzi nie wie, z jakiego kraju jest firma, która się za nią kryje. Wszak nie wszyscy śledzą losy firmy, która w 1994 r. powstała jako marka brytyjska, a w 2000 r. została wykupiona przez France Telecom. Jednak Polacy zdążyli się już przyzwyczaić do angielskich nazw, stąd zapewne częściej będzie się słyszeć formę „oryndż”. Tak też mówi miły pan w automacie biura obsługi klienta Orange oraz głos w reklamach. Kłosińska opowiada się za „oranż”, a jako przejaw agresywności angielszczyzny podaje przykład pewnej słuchaczki radiowej, która chwaliła się, że przeczytała powieść „Dżuma” niejakiego „Kejmesa”. Naród z kolei, który w języku potocznym lubi drogę na skróty, już nazwał nową markę „Orendż” – i pewnie ten kompromis się przyjmie.

Polityka 39.2005 (2523) z dnia 01.10.2005; Ludzie i wydarzenia; s. 20
Reklama