Archiwum Polityki

Dwie nogi Kulawego

Dwa lata temu zaginęło dwóch szczecińskich biznesmenów. Najpierw szukano ich żywych, teraz martwych. Ślady zawiodły policję do Kisielic. W małym miasteczku miał swoją centralę jeden z groźniejszych gangów w Polsce. Szef grupy, Kulawy, był powszechnie szanowanym obywatelem, radnym, członkiem zarządu gminy.

30 maja 2003 r. Lucyna Biej była zabiegana – wyceniała nowe kolekcje w sklepie z odzieżą, potem doglądała interesu w salonie sukien ślubnych. Nie mogła liczyć na pomoc męża Stanisława, bo zapowiedział, że razem z Jerzym O. wyjeżdża do Piły w interesach i wróci wieczorem. Zadzwonił do niej z drogi ok. godz. 14, ale nie odebrała telefonu. Oddzwoniła tuż przed 18. Rozmawiali krótko.

Henia, żona Jerzego O., właściciela firmy transportowej (rodzina ze względów bezpieczeństwa obawia się ujawnienia nazwiska), telefon od męża odebrała kwadrans po szóstej: Nie jesteśmy w Pile, tylko w Kisielicach na Mazurach u Jana. Coś idzie nie tak.

Po kilku dniach kobiety dowiedziały się, że owym Janem z Kisielic jest Jan R. Był winien ich mężom 50 tys. euro za jakiś interes przeprowadzony w Szczecinie. Zdobyły telefon i adres i tego samego dnia wyruszyły na Mazury w poszukiwaniu mężów. Drugim autem inną trasą pojechali synowie Stanisława Bieja i syn Jerzego O. W każdym mieście sprawdzali szpitale, dowiadywali się, czy nie widziano tam granatowego Audi, którym podróżowali obaj zaginieni. W środku nocy kobiety dotarły do Kisielic. Wykręciły numer Jana R. – Czekajcie do dziesiątej, bo jestem po imprezie rodzinnej – usłyszały w słuchawce zaspany głos.

Synowie dojechali tymczasem do komisariatu w Iławie. Policjanci szybko skojarzyli – Jan R., znany też jako Kulawy, chociaż od lat sparaliżowany od pasa w dół i poruszający się wyłącznie na wózku inwalidzkim, ma opinię człowieka od lewych interesów.

Henia i Lucyna nie wytrzymały do dziesiątej. U Jana R. zjawiły się godzinę wcześniej. My nie śpimy, to pan też nie będzie spał – oświadczyły. Jan R. nie patrzył im w oczy. Opowiadał w kółko o chorej matce i swoich obolałych nerkach.

Polityka 42.2005 (2526) z dnia 22.10.2005; Społeczeństwo; s. 96
Reklama