Archiwum Polityki

Miasto dwustu języków

Swinging London, tańczące, wibrujące miasto – mówiono 40 lat temu. Dziś już nie tak roztańczone, ale wielkie pieniądze i młodość wciąż są jego napędową siłą.
Polityka

Nazwy w mieście odbijają wszystkie zakątki świata. Trafalgar to nazwa przylądka na południowym zachodzie Hiszpanii. Menelik, Yukon, La Belle Sauvage, Piccadilly, Zampa, Alaska, Manchuria (Mandżuria), Trocadero, Pimlico, Belgravia i setki innych placów i ulic nazywano na cześć zdobywców kolonii, ziem na wszystkich kontynentach albo bitew w wojnach burskich. Już w połowie XVIII w. posługiwano się zwrotem the city of nations i już wtedy, choć imigrantów nie było przecież wielu w porównaniu z epoką dzisiejszą, kronikarz pisał, że Londyn to pępek światowego doświadczenia, gdzie „uchodźcy, wyrzutkowie, podróżni i kupcy znajdują punkt schronienia, nauki, handlu, a też arenę walki na śmierć i życie”.

Mówią, że Londyn to po prostu wielka wieś, która ciągnie się przez sto kilometrów.

Istotnie, nie ma innego miasta w Europie, gdzie tylu ludzi mieszka we własnych domkach. Ale tej wsi daleko do monotonii. Mamy na przykład Hampstead – wioskę artystów, rezydencje w ogrodach – eleganckie Chelsea, Sloane Sq., Soho, Belgravię, Putney, Wimbledon – każde inne. To, co gdzie indziej skrywa tajemnica – można zobaczyć w Londynie; na przykład przy Strandzie można odwiedzić Muzeum Masonerii (Zjednoczona Wielka Loża). Barwny Festiwal Karaibski na Notting Hill to największa w Europie impreza uliczna.

Na skraju eleganckiego Regent Park stoi od lat meczet ze złotą kopułą (mówiono niedawno: Londonistan). Na pocztach pracuje wielu Hindusów; domy, przed Polkami, sprzątały najczęściej Filipinki; wielu Chińczyków mieszkało w Soho, Polacy na Hammersmith, rosyjscy i żydowscy krawcy i szewcy zaludniali East End; Kilburn do dziś uchodzi za dzielnicę Irlandczyków. W szkołach Londynu odnotowano dwieście języków, którymi mówią uczące się tam dzieci: 39 proc.

Polityka 12.2008 (2646) z dnia 22.03.2008; Świat; s. 54
Reklama