Skandal może przekroczyć granice kraju, ponieważ część środków otrzymaliśmy w ramach tzw. ekokonwersji od zagranicznych wierzycieli. Umorzyli oni część długów pod warunkiem, że pieniądze zainwestujemy w ochronę środowiska naturalnego. Ale nie o taki efekt inwestycji im chodziło.
Wiesław Wójcik, wiceprezes Urzędu Regulacji Energetyki, nie ma wątpliwości, że powinniśmy lansować energię pochodzącą ze źródeł odnawialnych, na przykład wiatrową. Szczególnie w rozmowach z Unią Europejską, która założyła, że do 2010 r. będzie zużywać nie mniej niż 10–12 proc. zielonej energii. Nasz rząd postanowił iść tą samą drogą. Strategia rozwoju energetyki zakłada osiągnięcie podobnego celu, ale etapami. Na razie, do końca tego roku, każdy zakład energetyczny do tej pory bazujący na prądzie z węgla musi zakupić co najmniej 2,4 proc. energii ze źródeł odnawialnych. Stosowne rozporządzenie w tej sprawie wydał w grudniu 2000 r. minister gospodarki.
Wiatr w plecy
Potencjalni inwestorzy poczuli wiatr w plecy. Minister gospodarki gwarantował im zbyt, zaś Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska korzystnie oprocentowane pożyczki. Natomiast aż na 30 proc. wartości inwestycji można było otrzymać bezzwrotną dotację z Eko Funduszu. Do tej pory wiatraki, na swoje własne potrzeby, stawiali głównie hobbyści lub osoby, które zachęcili zagraniczni sponsorzy. Teraz po pomoc z publicznej kasy ustawiła się kolejka inwestorów, którzy postanowili wybudować farmy wiatrowe w celach komercyjnych, angażując w to także swoje prywatne środki.
Pierwsza komercyjna elektrownia wiatrowa stanęła w Barzowicach koło Darłowa, jej moc wynosi 5 megawatów. Inwestycję wartości 25 mln zł w 80 proc. sfinansowano ze środków publicznych.