Archiwum Polityki

Hollywood pod stołem

Rozmowa z Michaelem Cimino, reżyserem „Łowcy jeleni”

Jest pan zdegustowany poziomem filmów produkowanych obecnie w Hollywood?

Nie sądzę, aby to było właściwe określenie.

A jakie jest właściwe?

W Hollywood powstają różne filmy. Czasami wspaniałe. Jest tam wielu utalentowanych reżyserów. Zawsze znajdzie się paru, którym uda się zrobić piękne, wartościowe dzieła. A że powstaje ich mało? Pod tym względem w Hollywood nic się nie zmieniło od stulecia.

Przez 30 lat zrobił pan zaledwie siedem filmów. Dlaczego tak mało?

Nie dlatego, że nie próbuję. Zrobić film wysokiej jakości w Hollywood wcale nie jest łatwo. Z pewnymi tematami trudno się przebić. O kinie autorskim lepiej w ogóle nie myśleć. A zamiast zastanawiać się, dlaczego rzadko pracuję, powinien pan spytać, ile projektów mi odrzucono.

Ile scenariuszy panu odrzucono?

W sumie ponad 40.

„Rajd ku słońcu” z 1998 r. – ostatni zrealizowany przez pana film to współczesne kino drogi. Żeby powstał, musiał pan zrezygnować z ambicji?

Pracuję równocześnie nad wieloma projektami. Nie zawsze ten, który uważam za najlepszy, zostaje doprowadzony do końca. Nie chcę przez to powiedzieć, że w filmowym biznesie wszystko zależy od przypadku. Ten konkretnie scenariusz nie ja pisałem. Musiałem go gruntownie przerobić. Mimo to zrobiłem film ważny, mówiący wiele o współczesnej kulturze amerykańskiej.

Co istotnego o Amerykanach mówi bajka o podróży dwóch yuppies do miejsca, które według pradawnych indiańskich wierzeń ma uzdrowicielską moc?

Zacznijmy od tego, że Indianie, a więc pierwotni mieszkańcy Ameryki, uwielbiają konie. Arabowie, Anglicy, Chińczycy – też. Tak już jest, że narody, które kochają konie, mają kultury bogate, prężne, wartościowe.

Polityka 12.2001 (2290) z dnia 24.03.2001; Kultura; s. 48
Reklama