Archiwum Polityki

Nie wie robak, co rezerwat

Tych świerków za dwa lata nie będzie. Wszystkie są do wycięcia – mówią drwale po słowackiej stronie Tatr.

Dookoła jest rudo albo żółto. Ponad trzy lata po wielkiej wichurze, która powaliła część tatrzańskiego drzewostanu na Słowacji, Peter Ježík, leśnik z Kežmarskich Žlabów w TANAP (słowackim Tatrzańskim Parku Narodowym), zadziera głowę, przyglądając się koronom świerków. Gdy chodzi tak przez cały dzień, wybierając do wycinki zaatakowane przez korniki drzewa, ból kręgosłupa ma gwarantowany.

Białym sprejem Peter robi na pniu dwie kropki – jedną na wysokości półtora metra (to dla drwala, by wiedział, które drzewa są do ścięcia), a drugą nisko przy ziemi. To ona zostanie tam wraz z resztką konara na wypadek kontroli, która sprawdza, czy jakieś drzewo nie zostało wycięte bezprawnie.

Brita i From poszły w las

Zaatakowane przez korniki świerki można zobaczyć zaraz za przejściem granicznym w Łysej Polanie – ciągną się aż po Podbańską. Jeszcze większe zgrupowania szkodników są w rezerwatach ścisłych: w Dolinie Białej Wody, Dolinie Jaworowej, Tatrach Bielskich i Mokradłach. Właśnie w ścisłych rezerwatach, gdzie obowiązuje piąty, najwyższy stopień ochrony, gdzie las powstał częściowo bez ingerencji człowieka, drzewa powalone przez wichurę z 2004 r. nie zostały usunięte. I oczywiście stały się idealną pożywką dla szybko rozmnażających się korników.

Ale ekolodzy uważają, że właśnie tak należało postąpić – nie ruszać wiatrołomów, bo zwalone drzewa nadal są częścią ekosystemu, stanowią schronienie dla rzadkich gatunków ptaków, a ich masowe usuwanie może pośrednio doprowadzić do erozji gleby. Kiedy korniki zaczęły atakować zdrowe, stojące drzewa, leśnikom i drwalom przybyło pracy, która jakoś ich nie cieszy.

Na ponad 800 ha, którymi opiekuje się Peter, pracuje dwudziestu drwali. – Nie było innej możliwości niż praca leśnika.

Polityka 16.2008 (2650) z dnia 19.04.2008; Na własne oczy; s. 108
Reklama