– O napiwek dziś raczej trudno – Marcin, z zawodu technik elektryk, od 5 lat pracuje w krakowskich restauracjach. Najgorzej jest w knajpach na peryferiach, nie lepiej w kawiarniach w centrum, kiepsko też stać za barem: przeważnie nic nie dają. Od dwóch lat Marcin jest kelnerem w popularnej restauracji w centrum. Ruch duży, trzeba się nabiegać od 9 rano do północy. – Trudno wyczuć, kto da napiwek i jak duży. Najporządniejsi są cudzoziemcy. Szczególnie Anglicy i Amerykanie. Ci wiedzą, że do rachunku należy doliczyć przynamniej 10 proc. i zostawić dla kelnera.
Marcin zapamiętał jednego Anglika, który za dobrą obsługę zostawił mu 15 funtów – równowartość prawie 100 zł. Trochę mniej lub zgoła nic nie zostawiają Włosi i Francuzi. W ich krajach często napiwek jest wliczony automatycznie do rachunku (service compris).
Najgorzej z polskimi biznesmenami. Zamawiają alkohol, potem proszą, by nie uwzględniać go na fakturze. Płacą kartą kredytową, a kiedy kelner patrzy na nich znacząco w oczekiwaniu na gratyfikację, rozmawiają przez komórkę. Na rodziny z dziećmi na niedzielnym obiedzie też nie ma co liczyć. – Przyjdzie taki raz na miesiąc do restauracji i ze wszystkiego jest niezadowolony, nic mu nie smakuje, żąda i narzeka. Na koniec, widząc rachunek 98 zł, da 100 i mruknie: reszty nie trzeba.
– Generalnie – Marcin uśmiecha się zrezygnowany – lepiej mają kelnerki. Jednak w rozliczeniach między kelnerami panuje urawniłowka. Wszystkie napiwki idą do wspólnego pudełka. Wieczorem są dzielone między pracujących tego dnia kelnerów. Kucharze z napiwkowego urobku nie dostają nic. Ile dostaje kelner? Około 150 zł dziennie, ale ile trzeba się nabiegać: – Czasem tak mnie nogi bolą, że nie mogę spać.