Archiwum Polityki

Jastrząb w szpilkach

Stanowisko sekretarza stanu USA feminizuje się – po Madeleine Albright i Condoleezzie Rice przyszła kolej na Hillary Clinton. Jej nominacja to największa powyborcza niespodzianka.

Ta posada trafia zwykle w ręce wytrawnego międzynarodowego stratega lub polityka, pozostającego w cieniu nowo wybranego prezydenta. Tym razem objęła ją gwiazda pierwszej wielkości i niedawna rywalka Baracka Obamy, która o włos przegrała prawybory. Za pewniejszych kandydatów uchodzili John Kerry, kandydat prezydencki demokratów w 2004 r., umiarkowany republikanin Chuck Hagel i gubernator stanu Nowy Meksyk Bill Richardson, za którym mocno lobbowali Latynosi. Każdy z nich ma większe doświadczenie w polityce zagranicznej niż była Pierwsza Dama i żaden nie mógłby zagrozić politycznie przyszłemu prezydentowi. Z Hillary Clinton może być inaczej.

Henry Kissinger i James Baker, najlepsi sekretarze stanu USA ubiegłego stulecia, byli – przypomniał w „New York Timesie” Tom Friedman – przede wszystkim lojalnymi partnerami swoich prezydentów. Ich sukcesy można przypisać w równej mierze ich własnym umiejętnościom, co harmonijnej współpracy z Białym Domem. Przywódcy obcych państw muszą być pewni, że rozmawiając z szefem amerykańskiej dyplomacji, rozmawiają z prezydentem. Było tak w przypadku Kissingera i Bakera, ale już Colina Powella różniło z przełożonym tak wiele, że praktycznie odsunięto go od kształtowania polityki zagranicznej USA, zmuszono do firmowania inwazji na Irak, a w końcu do rezygnacji.

W prawyborach polityka zagraniczna była głównym tematem polemik między Obamą a Clinton. Czarnoskóry senator zapowiadał, że jako prezydent podejmie bezpośrednie rozmowy z przywódcami Iranu i Kuby, i to bez warunków wstępnych. Hillary Clinton nazywała to naiwnością. Obama wypominał jej głosowanie za inwazją na Irak i podkreślał, że od początku był przeciw wojnie. Ich współpracownicy twierdzą dziś, że rozbieżności były celowo wyostrzane na użytek kampanii wyborczej i że oboje mają w istocie taką samą wizję świata i roli Ameryki.

Polityka 49.2008 (2683) z dnia 06.12.2008; Świat; s. 84
Reklama