Na pierwszy rzut oka wynik ostatnich wyborów parlamentarnych w Czechach sugeruje zwrot na lewo. Przewaga socjaldemokratów nad innymi partiami i poważny sukces komunistów, połączone z porażką prawicowych ugrupowań, zdają się potwierdzać ten pogląd. Możliwe jest również twierdzenie, że wybory ukazały główną linię podziału w społeczeństwie czeskim. Bynajmniej nie chodzi tu o podział na lewicę i prawicę, znacznie ważniejszy okazał się stosunek do ewentualnego członkostwa Czech w Unii Europejskiej.
„Sprawa europejska”, która była jednym z podstawowych elementów kampanii wyborczej, stała się kluczowym aspektem w formowaniu nowego rządu i pewnie będzie problemem decydującym dla czeskiej polityki w nadchodzących miesiącach i latach.
Europa była, pośrednio lub bezpośrednio, w centrum kampanii wyborczej. Stała w cieniu nacjonalistycznych i populistycznych sloganów, którymi żonglowali politycy wszystkich partii, szczególnie w obronie ciągłości prawnej i politycznej dekretów Benesza. Dekrety wprowadzone w życie zaraz po wojnie przez prezydenta Edwarda Benesza odebrały Niemcom sudeckim, Austriakom i słowackim Węgrom prawa do własności i czeskiego obywatelstwa. Teraz te grupy domagają się unieważnienia dekretów i pewnego zadośćuczynienia. A Czesi odrzucają ich racje. W czasie kampanii wyborczej przywódca Obywatelskiej Partii Demokratycznej Vaclav Klaus wołał, że Unia powinna formalnie zagwarantować nienaruszalność dekretów, inaczej może dojść do odrzucenia członkostwa Czech w narodowym referendum. Klaus liczył, że twarda pozycja w stosunku do Unii przysporzy głosów jego partii. Lecz ODS straciła 5 kluczowych mandatów, a slogany populistyczno-nacjonalistyczne zostały z pożytkiem wykorzystane przez skrajnie przeciwnych Unii komunistów, którzy stali się jedyną partią zwiększającą swój stan posiadania w parlamencie (z 24 do 41 miejsc).