Archiwum Polityki

Byłem tajnym współpracownikiem...

...kabaretu Pod Egidą. Postanowiłem się zdekonspirować, kiedy przeczytałem, że z okazji 40-lecia kabaretu Minister Kultury i Dziewictwa Narodowego wręczył artystom odpowiedni medal (Serdecznie gratuluję!). Później – również przypadkiem – dowiedziałem się, że w Teatrze Polskim odbył się jubileuszowy występ Pod Egidą, który swoją obecnością uczcił znany z poczucia humoru premier Jarosław Kaczyński. Nie miał czasu zaszczycić Trybunału Konstytucyjnego, ale miał czas pójść do kabaretu, gdzie jest jego miejsce. Świadczy to o tym, jak bardzo obecny rząd dba, żeby było śmiesznie. Ostatnia wypowiedź premiera, który porównuje proces Eichmanna z procesem Jaruzelskiego śmieszna nie jest, jest makabryczna, zawstydzająca, i cieszę się, że nie byłem na akademii z J.K. Na pewno było równie śmiesznie jak wtedy, kiedy Pod Egidą bywał premier Cyrankiewicz, a później Lech Wałęsa. (Na tamtym spektaklu akurat byłem).

Podobnie jak Ryszard Marek Groński – który był jednym z filarów kabaretu i odegrał rolę niepomiernie większą od mojej – na żadną z uroczystości jubileuszowych nie byłem zaproszony. Specjalnie mnie to nie dziwi, mimo że w latach 70., do stanu wojennego, kiedy zostałem usunięty przez Pietrzaka, należałem do autorów tego kabaretu, pisząc skecze i monologi, np. „Szachy”, wykonywane rewelacyjnie przez Pietrzaka, Fronczewskiego lub Pszoniaka, monologi „Zaciemnienie w Nowym Jorku” i „Cyrk małpą stoi”, który Piotr Fronczewski rozpoczynał brawurowo, zwracając się do publiczności per „Małpy moje kochane...” czy wreszcie „Odbieranie odznaczeń” („klapa, kwiatek, rąsia, buzi”). Współpracę z Egidą wspominam z rozrzewnieniem.

Polityka 17.2007 (2602) z dnia 28.04.2007; Passent; s. 144
Reklama