Dotąd było nie do pomyślenia, żeby prezydent Francji jechał na wakacje do Ameryki. Owszem, Jacques Chirac objeżdżał USA, a nawet mało co nie ożenił się z Amerykanką, ale wtedy nie tylko prezydentura, ale nawet polityka nie była mu w głowie. Za to Sarkozy bez żenady udał się nad malownicze jezioro Winnipesaukee, o dwie godziny drogi samochodem od posiadłości rodziny Bushów nad Oceanem.
Czy rzeczywiście Sarkozy położy kres francuskiemu boczeniu się na Busha i Amerykanów? Podczas kampanii wyborczej nazywano go Sarko-Amerykaninem; w Nowym Jorku wyznał kiedyś zdumionym studentom: „W moim kraju zawsze czułem się trochę obcy”. Dlaczego? Bo we Francji nie ceni się ciężkiej pracy i osobistego wysiłku – a te hasła zaważyły na zwycięstwie wyborczym hiperaktywnego prezydenta.
Ciężka praca jest bodaj najważniejszym wyróżnikiem prezydenta, choć jako uczeń bimbał sobie na wszystko i nieźle rozrabiał. W domu rodzinnym się nie przelewało. Rodzice się rozeszli. Pal, ojciec, uciekinier z Węgier, bardzo przystojny – występował nawet jako model w reklamach – uwodził znajome i nieznajome kobiety, czego matka nie mogła znieść. Nicolas z dwoma braćmi chował się bez ojca przy ciężko pracującej matce i ze skąpym dziadkiem. Z kolei na wakacje chłopcy jeździli do przyjaciół matki, ludzi bardzo zamożnych, którzy cieszyli się urokami życia wielkiej burżuazji. Nicolas wspominał owo przykre uczucie, że jest się nikim przy ludziach światowych. „Ukształtowały mnie upokorzenia z dzieciństwa” – wyznał swojej biografce Catherine Nay. Często używał słowa „odwet”.