Archiwum Polityki

Moralni zwycięzcy

Nasz niedawny minister edukacji Roman Giertych zwykł mawiać: „Onegdaj, w czasach PRL...” – i tu coś tam przypominał. Wstyd, że minister edukacji nie wiedział i do dziś nie wie, że słowo „onegdaj” znaczy „przedwczoraj”, czyli dwa dni temu. Tylko to i nic więcej. Giertych, z uporem godnym lepszej sprawy, mówi „onegdaj” zamiast „niegdyś”. Tymczasem przestarzałą formą słowa „niegdyś” było zapomniane już „ongi”. To tak na rozgrzewkę, żeby od czegoś zacząć.

Onegdaj zatem, czyli w czasach PRL – że uhonoruję niewyedukowanego ministra edukacji w rządzie Jarosława Kaczyńskiego – odbywał się coroczny wyścig kolarski, „największa amatorska kolarska impreza świata”, Wyścig Pokoju. Ścigali się sami ślusarze. Dlaczego? Dlatego, że wyścig był dla amatorów i każdy zawodnik musiał być gdzieś oficjalnie zatrudniony, w jakimś zakładzie pracy. Kolarze jednak trenowali cały rok i umieli tylko jeździć na rowerach. Poza tym nic nie umieli. No, ewentualnie jeszcze rozkręcić rower i złożyć. I stąd wszyscy byli z zawodu ślusarzami. Przepraszam! Jeden był lakiernikiem. Chyba Beker.

Polscy ślusarze i lakiernik jeździli w wyścigu ambitnie, ale czasami bez większych sukcesów. I wtedy właśnie wynaleziono nowy typ zwycięzcy. Polski ślusarz wyrywał po starcie ostro do przodu, zyskiwał kilkanaście nawet minut przewagi i... wszyscy słuchali radiowej transmisji z wypiekami na twarzy. Polak jechał pierwszy! I to jak jechał!

Etap miał 160 kilometrów. Nasz ślusarz, jak to się mówi, szedł w trupa przez sto, a potem stawał. Peleton go mijał i 20 minut straty miał chłopak na mecie.

Polityka 34.2007 (2617) z dnia 25.08.2007; Tym; s. 90
Reklama