Meble, naczynia, telewizory, klatka dla kanarków, narty, fortepian, kolektor słoneczny, gliniana figurka kształtem przypominająca smoka, wyszczerbiona filiżanka, liczydło do liczenia wiernych w kościele. W Czaczu można kupić wszystko: przedmioty praktyczne, dziwaczne, z pozoru nikomu niepotrzebne; to, co trafia na niemieckie wystawki (używane rzeczy wystawiane przed dom), ale też do holenderskich i belgijskich komisów.
Na płotach roi się od szyldów: „Meble z Holandii”, „Używane artykuły z Zachodu”, a wszystko okazyjnie tanio. Handel kwitnie na niemal każdym podwórzu. W tej liczącej 1200 dusz miejscowości jest prawie 200 straganów z używanymi artykułami: w stodołach, oborach, tunelach do hodowli pieczarek. Komu nie starczyło stodół i obór, handluje w skleconych na szybko hangarach i foliakach. Co weekend przewija się przez nie nawet kilkanaście tysięcy osób.
Po biedzie ani śladu
Zanim Czacz stał się Doliną Rupieci (jak wieś nazywają sami mieszkańcy), był zwyczajną wioską. Na początku lat 90. upadł PGR, mieszkańcy odczuli bezrobocie. Inni, jak to na wsi, zajmowali się uprawą, głównie pieczarek. Dziś, kto może, wykorzystuje dobry czas dla Czacza.
Wiktor Snela, burmistrz miasta i gminy Śmigiel, do której należy Czacz, 17 lat był dyrektorem miejscowej szkoły podstawowej. Obserwował, jak zmienia się wieś: – W ciągu kilku lat nie zostało śladu po pegeerowskiej biedzie – wspomina. Dzieci przychodziły do szkoły coraz lepiej ubrane, odżywione, rodziców coraz częściej stać było na remont domu i kupno samochodu. Kto dziś nie jeździ po – jak mówią – używki (używane artykuły) i nie handluje nimi, to naprawia sprzęt lub wynajmuje, co się da.
Jeden z rolników jeszcze dwa lata temu hodował 30 sztuk bydła, teraz nie ma ani jednej krowy, oborę odmalował, podzielił na pomieszczenia i wynajął handlarzom.