Na początku lutego kioski, sklepy, supermarkety i stoiska uliczne zapełniają się walentynkowymi kartkami. Rynek oferuje pełen asortyment miłosnych wyznań. Gotowe formuły: frywolne, lubieżne, zabawne, romantyczne, sentymentalne - wystarczy wybrać i złożyć podpis. W epoce dominacji obrazu nad słowem zanika spontaniczny język wyrażania uczuć. Współczesny człowiek o miłości mówi żartem, w cudzysłowie lub nie mówi wcale. Tak jak kiedyś tabu był seks, tak dziś staje się nim miłość.
Już Boy ubolewał, że polszczyzna jest nie dość subtelna, gdy chodzi o opis miłosnych uniesień, każąc nam wybierać między „serc komunią” a „świństwem” i nic pomiędzy. Dodawał żartem, że „gdzie zatraca się pojęcie, tam i sama rzecz umiera”. Nie umarła. Dziś luka powstała gdzie indziej. Nauczyliśmy się mówić o sferze zmysłowej bez obłudy i zażenowania. Zanika za to język uczuć wyższych. I to nie tylko w polszczyźnie.
Walentynki łączą się w pary
Francuski antropolog Rene Girard stwierdził, że w przyszłym stuleciu miłość odejdzie w sferę mitu, stanie się uczuciem tak rzadkim, jak obecnie dar jasnowidzenia albo schizofreniczne olśnienie. Sformułował tę tezę w przekonaniu, że kulturę współczesną kształtuje pęd do coraz większej wygody, co powodować by miało nieuchronną amputację uczuć skomplikowanych i bolesnych. W „Miłości i woli” Rollo Maya znaleźć można myśl podobną: „W czasach, gdy rośnie liczba rozwodów, w czasach postępującej w literaturze i sztuce banalizacji seksu, który w miarę jak stawał się coraz bardziej dostępny, dla wielu coraz bardziej tracił znaczenie, miłość w dawnym znaczeniu wydaje się czymś mglistym i nieuchwytnym, jeśli nie po prostu złudzeniem”. Bardziej optymistyczny w tej sprawie jest psychoterapeuta Borys Cyrulnik, który w książce „Anatomia uczuć” twierdzi, że