Szwedzi traktują ich jak południowców, bo są zbyt hałaśliwi i otwarci. Duńczycy wciąż pamiętają jeszcze, jak ich kraj kojarzył się głównie z eksportem bekonu i nabiału. Dziś świat mówi o farmach wiatraków produkujących 20 proc. potrzebnej Danii energii elektrycznej i o gospodarczym cudzie.
– Zgodnie z najnowszymi statystykami bezrobocie w naszym kraju spadło do 2 proc., a gospodarka się rozwija – informuje polskich dziennikarzy Connie Hedegaard, minister do spraw klimatu i energii. – Czy może być lepszy dowód, że polityka proekologiczna nie szkodzi gospodarce? Pamiętny kryzys paliwowy lat 70. ubiegłego stulecia podziałał na Duńczyków jak prysznic. Skoro skończyła się epoka taniej i powszechnie dostępnej energii, czas zmienić podejście do życia i zacząć oszczędzać. Zgodnie z powszechnie obowiązującymi teoriami rozwoju gospodarczego, wzrost PKB oznacza konieczność zwiększenia zużycia energii. Mieszkańcy małego królestwa zdecydowali inaczej i w 1980 r. przykręcili kurki. Od tego czasu duński PKB powiększył się o 75 proc., a zużycie energii pozostało na tym samym poziomie co ćwierć wieku temu. W efekcie Dania spośród krajów rozwiniętych potrzebuje najmniej energii do wyprodukowania jednostki PKB, pięciokrotnie mniej niż nasza gospodarka.
– W latach 90. zaczęliśmy redukować emisję gazów cieplarnianych – opowiada Hans Jřrgen Koch, podsekretarz stanu w ministerstwie gospodarki, który na spotkanie przyjechał na rowerze. – Pompujemy do powietrza o 14 proc. mniej niż w 1990 r. dwutlenku węgla i innych gazów mających wpływ na globalne ocieplenie, a jednocześnie w tym okresie nasz PKB zwiększył się o 40 proc.