Archiwum Polityki

Wiecznie żywy

W lipcu 1903 r. zaczął się w Brukseli, czyli za granicą, zjazd Socjalistycznej Partii Robotniczej Rosji. Zaczął się w Brukseli, ale policja zjazdowiczów natychmiast przegoniła z Belgii, więc przenieśli się do Londynu, któremu to nie przeszkadzało. To po zakończeniu tego zjazdu właśnie Lenin i jego zwolennicy, których w SPRR była większość, zostali nazwani bolszewikami. Sto pięć lat temu w Londynie przyszli więc na świat bolszewicy. To znaczy – tam ich wtedy tak ochrzczono. Londyn nic nie winien. Czy może wiedzieć parafia, że w jej murach właśnie dostaje imię berbeć, który w przyszłości będzie jednym z największych zbrodniarzy? Nie.

Leninowska partia bolszewików to była pierwsza w dziejach świata zawodowa organizacja terrorystyczna. Lenin dał jej przykrywkę z kierowniczej roli klasy robotniczej i z dyktatury proletariatu, po czym zaczęła się rzeź, jakiej świat nie widział. Ale zobaczył, a nawet przyjął. I po stu pięciu latach działa według tych zasad. Chińscy himalaiści w kurtkach z napisem „Jeden świat, jedno marzenie” wnieśli właśnie ogień olimpijski na Mount Everest. Ogień z Olimpu blisko trzy tysiące lat temu został uznany za symbol pokoju. Ten symbol jest dziś plugawiony i bezczeszczony przy cichym, a często nawet życzliwym milczeniu całego świata. Wszyscy udajemy głupków, że niby nie rozumiemy, jakie jest to „jedno marzenie”. A to jest marzenie o posłuszeństwie całego świata. Katowany i zabijany Tybet widać z Everestu jak na dłoni. To nie kpina. To realizm.

Świat pragnie pokoju i demokracji? Chiny pragną tego samego. W Tybecie jest tak spokojnie, że człowieka na polu nie widać. Chiny popierają demokrację.

Polityka 20.2008 (2654) z dnia 17.05.2008; Tym; s. 114
Reklama