Uświadomienie wartości odchodzących wraz z Terleckim przychodzi tak późno być może dlatego, że w latach dziewięćdziesiątych jego twórczość była mniej widoczna. Wynikało to pewnie stąd, że po ważnych powieściach końca poprzedniej dekady ("Wieniec dla sprawiedliwego", 1988; "Cierń i laur", 1989) przyszła powieść słabsza ("Zabij cara!" z roku 1992) i okres milczenia. Milczenie trwało siedem lat i objęło okres, w którym niemal co roku dowiadywaliśmy się, że któryś z najwyższych urzędników państwowych - prezydent, premier, minister - jest podejrzany o współpracę z obcym wywiadem, o szpiegostwo, o dawną kolaborację ze służbami bezpieczeństwa.
Zestawienie siedmioletniej przerwy w twórczości Terleckiego z okresem "obłędów i wypatrzeń" mogłoby zastanawiać, skoro autor "Pismaka" zawsze tropił udział spisków, tajnych związków i służb specjalnych w dziejach. Pozornie zatem lata dziewięćdziesiąte powinny były dostarczyć mu materiału do historii zdrad. Być może jednak Terleckiego nie ciekawiły szpiegowskie rewelacje właśnie dlatego, że choć dotyczyły najwyższych urzędów i wiązały się z losami państwa, to przybierały postać odpowiedniejszą dla prasy bulwarowej niż poważnej literatury. I może to właśnie zniechęcało pisarza. Bo był on zainteresowany czym innym - uprawianą za pośrednictwem literatury rozmową o prawdach historycznych, o różnych wersjach przeszłości, o stereotypach żywotnych narodu polskiego. Składających się z krystalicznie czystych opowieści o katach i ofiarach. Takich na przykład ofiarach jak Walerian Łukasiński.
O nim właśnie opowiada "Wyspa kata" - o jednej z najbardziej niezłomnych postaci polskiej historii spiskowej, a także o jednym z najpotworniejszych biogramów. Łukasiński, jak pamiętamy z historii, został aresztowany, postawiony przed sądem i osadzony w więzieniu w roku 1822, gdzie pozostał aż do śmierci, czyli do roku 1868.