Czy czuje się pani dzieckiem szczęścia?
Tak, mam za sobą najlepszy rok życia – kochającą, zdrową rodzinę, świetny band, z którym pracuję i aż trzy ubiegłoroczne albumy, w tym „Upojenie” nagrane z Patem Methenym. Był jeszcze koncert z Patem w Kongresowej, no i Paszport „Polityki”. Fantastycznie! Bardzo to doceniam i staram się na to szczęście pracować, ale w moim przypadku nie jest to bezgraniczny błogostan, bezrefleksyjny i pozbawiony nuty niepewności. Może dlatego, że rzadko bywam z siebie zadowolona. Muzyka to dla mnie wieczne wyzwanie, tysiące pytań, ciągły niepokój, choć też i największa nagroda. Taki typ zupełnie nie nadaje się na idola, bo wszystkie laury i zaszczyty przyjmuje z niedowierzaniem.
Ale to chyba przyjemne czuć, że jest się docenianym, znanym. A artystom wybaczamy ich próżność.
Nie przesadzajmy, nawet teraz, po ośmiu płytach, czuję się na początku drogi. Z każdym kolejnym albumem odnajduję coraz więcej własnych słabości. Im więcej wiem o muzyce, tym mniej jestem pewna każdej kolejnej decyzji. Te płyty to zapis moich prób, poszukiwań, ślepych uliczek. Tak było i tak chyba będzie zawsze. Debiutanckie „Ale jestem” nagrywałam w ciąży i nigdy nie miałam czasu na to wszystko, co czyni ze zwykłego przechodnia tak zwaną gwiazdę. Z krainy pieluch i kolek wyrywałam się wieczorami na koncerty i nagrania. Przy fortepianie mogłam pracować dopiero nocą, kiedy dzieci spały, ale wtedy uaktywniały się sąsiadki z mieszkania pod nami i waliły w kaloryfery. „Upojenie” do wiersza Grochowiaka musiałam napisać pewnego czwartku po 15.00, bo akurat nie było nikogo w domu. W tym roku ukaże się zbiór nagrań koncertowych kompletowanych od początku istnienia mojego zespołu, od sześciu lat.