Archiwum Polityki

Zielona szkoła

Pierwsza przychodzi woźna, pani Hania. Między czwartą a piątą nad ranem trzeba rozpalać w kaflowych piecach, żeby utrzymały ciepło do końca lekcji. W Prudziszkach (Suwalszczyzna, polski biegun zimna, w styczniu było tu minus 36 st. C) uczy się dziewiętnaścioro dzieci. Maleńka szkoła istnieje wbrew wszystkiemu. Jak okruch utopii, trochę nie z tego świata i nie z tego czasu.

Magdę Burbę w zeszłym roku do zerówki przyprowadzała matka. Od września mała chodzi już sama. Najpierw przez pola, potem spory kawałek przez las, a na koniec wzdłuż ruchliwej szosy. W sumie trzy kilometry. Drepcze szybko, popychana przez lodowaty wiatr. Boi się tylko wtedy, gdy jest ciemno. Droga zajmuje jej godzinę.

I tak ma lepiej niż ja. Ja miałam pięć kilometrów – mówi matka Magdy. – W ogóle dzieci mają teraz lepiej. Wystarczy większy mróz i już odwołuje się lekcje. Kiedyś wiatr nie wiatr, mróz nie mróz, śnieg po dupę i się szło. Nie boję się jej puszczać. Czworo starszych też chodziło i nikomu nic się nie stało. Chociaż ostatnio w Białej Wodzie pojawił się wściekły lis i podobno pogryzł kilka psów. A z Białej Wody do Prudziszek niedaleko.

Gdy strzelają drzewa

Ta zima jest ciężka. Jedna z tych, kiedy – jak tu się mówi – strzelają drzewa, bo gdy przychodzi bardzo silny mróz, z trzaskiem pęka kora. Ciągniki nie chcą odpalać, a samochodem przez zaspy nie da rady. Więc w sumie najłatwiej pieszo.

W czasie ostatnich mrozów trzeba było jednak odwołać lekcje. Na zewnątrz było minus 36, a w środku tylko plus 5 stopni. Nie dało się wysiedzieć. Teraz jest już lepiej, zwłaszcza tym, którzy mają ławki blisko pieca.

W drewnianym zielonym domku są dwie sale lekcyjne: w jednej wspólnie uczy się II i III klasa, a w drugiej zerówka z pierwszakami. Pokój nauczycielski to jednocześnie magazyn, kancelaria i zaimprowizowana kuchnia, gdzie w czasie przerwy nauczycielki gotują w wielkim emaliowanym garze herbatę dla uczniów, żeby mieli czym popić przyniesioną z domu kanapkę.

Prosimy bogatszych rodziców, żeby nie dawali dzieciom soczków w kartonikach. Tym, co nie mają, byłoby przykro.

Polityka 7.2003 (2388) z dnia 15.02.2003; Na własne oczy; s. 100
Reklama