To monumentalne wydawnictwo ukazuje się od ponad 70 lat; jest próbą opowiedzenia historii ojczystej przez pryzmat indywidualnych losów. Dzieło liczy już 29 tys. stron i zawiera życiorysy 25 tys. Polaków i obcokrajowców, którzy zaznaczyli się w naszych dziejach. Jest jasne, że dziś papierowa wersja nie wystarczy. Dlatego kiedy przed trzema laty publicysta i pisarz Michał Komar zaproponował, by zasoby PSB umieścić w Internecie, przyklasnęli zarówno zainteresowani, jak i komentatorzy.
Wiesław Władyka oceniał w „Polityce”, że jest to fantastyczny pomysł na połączenie poważnego uprawiania historii i oczekiwań nowych pokoleń, „których świat przeżyć budowany jest w coraz silniejszy sposób za pomocą nowoczesnych elektronicznych mediów”. Kreślił też plastycznie, jaką masę możliwości atrakcyjnego opowiadania o przeszłości niesie ze sobą technika multimedialna.
Za przykład wziął hasło poświęcone Eligiuszowi Niewiadomskiemu, zabójcy prezydenta Narutowicza w warszawskiej Zachęcie. Sugerował, że można zilustrować je nie tylko linkami wprost dotyczącymi zamachu (socjalizm końca XIX w., Liga Narodowa, kampania wyborcza 1922 r., antysemickie artykuły Stanisława Strońskiego itd.), ale też odnośnikami typu „polskie malarstwo, cytadela warszawska, wojna 1920 r., taternictwo, pensje dla panien”. Ikonografii mogłyby dostarczyć nie tylko archiwalia z epoki, lecz choćby film Jerzego Kawalerowicza „Śmierć prezydenta”. A wszystko ułatwiłoby odbiorcom „wniknąć w dramat jesieni 1922 r., pojąć, dlaczego Niewiadomski sięgnął po browning, a potem podczas rozprawy był dumny ze swojego czynu? Ile tu było szaleństwa osobistego, a ile szaleństwa epoki?”.
Partnerem przedsięwzięcia miała być TVP. Jej ówcześni szefowie ogłaszali w mediach, że uruchomienie tak „wspaniałego narzędzia edukacyjnego” to „ważny krok dla telewizji”.