Bułgarskie góry i wybrzeże przeżywają inwazję inwestorów. Buduje się hotele, obiekty sportowe, pola golfowe. Kto ma pieniądze, zdobywa tereny, korumpuje władze i przekupuje sądy. Te pieniądze rzadko pochodzą z legalnych źródeł. Prawo i dobro przyrody liczą się w tym zamęcie najmniej. Bułgarzy uważają, że gdyby nie bat, jakim dla władz w Sofii jest Bruksela, byłoby dużo gorzej.
Dobromir Dobrinov z organizacji Zielone Bałkany mówi, że Unia Europejska to jedyny ratunek dla Bułgarii. Przynajmniej można się poskarżyć na własny rząd, że nie przestrzega ustaw i odmawia stosowania się do wskazówek Unii. Organizacje ekologiczne w Bułgarii liczą tylko na Komisję Europejską, bo krajowe sądy już dawno ich zawiodły. Sprawy ciągną się tam latami, sędziowie i biegli są przekupieni. Nawet jeśli prawo w dziedzinie ochrony środowiska jest dobre, zgodne z unijnymi wymogami, to jego przestrzeganie i egzekwowanie pozostawia wiele do życzenia. Zwłaszcza na szczeblu lokalnym. – Kto dysponuje kasą, może wybudować, co chce i gdzie chce – Dobrinov nie ma żadnych wątpliwości. Trudno jednak cokolwiek udowodnić.
Z wyznaczonych pierwotnie, zgodnie z unijnymi normami, czterystu stref Natura 2000 bułgarskie ministerstwo środowiska zaakceptowało jedynie 180.
Po protestach społecznych, skardze do sądu administracyjnego i naciskach resort zgodził się na listę 228 stref. Nie ustanowiono jednak strefy ochrony w okolicy miasta Riła, u stóp gór Riła, gdzie są najcenniejsze obszary leśne, siedliska rzadkich ptaków, a przede wszystkim jedna z największych populacji niedźwiedzi. O Riłę ekologowie walczą z inwestorami, którzy tam właśnie postanowili budować hotele i wyciągi narciarskie.