Chociaż w tego typu firmach pracuje już ponad 70 proc. zatrudnionych, to targi central związkowych z rządem i pracodawcami na temat uelastycznienia kodeksu pracy na dobrą sprawę ich nie dotyczą. Misie nie są uzwiązkowione, a ich właściciele, gdyby chcieli czekać, aż związkowcy na forum Komisji Trójstronnej ustąpią, dawno poszliby z torbami. Większość pracujących Polaków na pewne pogorszenie warunków pracy już się musiała zgodzić albo zaczyna się z tym liczyć.
Takie spotkania jak to, które odbyło się w znanej warszawskiej firmie kosmetycznej, ma za sobą już wiele firm średniej wielkości (czyli do 250 pracowników). – Do kasy wpływa mniej pieniędzy, następne miesiące nie zapowiadają się lepiej, zaczynamy od likwidacji bonusów, a potem się zobaczy – usłyszeli pracownicy. Bonus dla wszystkich był tylko jeden, ale z jego utratą najtrudniej ludziom się pogodzić. To abonament medyczny do prywatnej lecznicy. Kto chce, nadal może z niego korzystać, ale już za prywatne pieniądze. Wiele osób, zwłaszcza z produkcji, z żalem zrezygnowało. Może da się przeczekać bez obniżki zarobków.
Choć firma nieduża, poglądy na temat strategii przetrwania radykalnie są tu podzielone. Większość uważa, że trzeba zacisnąć pasa, obciąć wydatki na marketing i czekać na lepsze czasy. Mniejszość, w osobie prezesa, sądzi odwrotnie. Właśnie zaczynają produkcję nowego asortymentu ze sprowadzonego ze Szwajcarii surowca, opartego na roślinnych komórkach macierzystych, który może podbić rynek. Może, jeśli się go temu rynkowi właściwie zaprezentuje. Czyli trzeba zrobić dużą kampanię promocyjną. A to słono kosztuje. Prezes, choć przekonany do swojej racji, rozumie, że ludzie mogą mieć do niego żal. Odebrał im abonament do lekarza, a wydaje pieniądze na ogłoszenia w gazetach.