W e wrześniu 1122 r. papież Kalikst II i cesarz Henryk V podpisali w Wormacji historyczny konkordat. Tak skończyła się trwająca ponad pół wieku walka cesarstwa z papiestwem o inwestyturę, czyli prawo obsadzania stanowisk kościelnych, a faktycznie o władzę nad światem.
W tym czasie rządzili dwaj cesarze, 12 papieży, antypapież i antykrólowie. Cesarz klęczał pod murami Canossy, zdobywał i tracił Rzym, buntował biskupów i wykreował antypapieża. Papież okładał cesarza klątwami, ułaskawiał go i detronizował, uciekał przed nim z Rzymu, wracał na czele armii pogańskich Normanów i Saracenów, którzy bezcześcili świątynie, gwałcili i rabowali. Zanim władze kościelne i świeckie ustaliły zasady wzajemnej kontroli, cesarscy i papiescy spustoszyli kawał Europy. Ale nowy porządek przetrwał 400 lat, czyli do reformacji.
Walka o inwestyturę to pierwowzór konfliktu, którego kolejna odsłona właśnie się rozgrywa. Na przełomie XX i XXI w. władza polityczna demokratycznego suwerena ściera się z nabierającym potęgi rynkiem. Drugą po państwie potęgą nowoczesnego świata. To widać z lotu ptaka. A ciekawsze analogie są głębiej.
Nie-kapitalizm
Czym się różni komunizm od kapitalizmu? „W komunizmie banki są nacjonalizowane, a potem upadają. W kapitalizmie banki upadają, a potem są nacjonalizowane”. Ten dowcip opowiedział mi prezes dużej korporacji. Ale w istocie nie jest to dowcip o bankach, lecz o korporacjach. Banków jako samodzielnych bytów de facto już nie ma. Ich miejsce zajęły korporacje udzielające kredytów, grające na giełdach, zbierające od nas depozyty, doradzające i prowadzące własne inwestycje.
Instytucje, tradycyjnie nazywane bankami, są dziś właścicielami lub współwłaścicielami innych przedsiębiorstw.