Archiwum Polityki

Co z tą pogodą? Dzwony na alarm

Informacje, że nadciąga burza bądź groźna w skutkach ulewa, docierają z siedmiu radarów meteo do wojewódzkich centrów i wydziałów zarządzania kryzysowego. Ale ta wiedza na nic się nie zda, jeśli władza nie potrafi na czas ostrzec obywateli. W praktyce wygląda to tak: dyżurni powiadamiają szefów centrów, a ci podejmują decyzję o zawiadomieniu lokalnego radia i telewizji oraz wszystkich służb, do gminy włącznie. Niestety, jesteśmy jedynym w Unii krajem, który nie ma łączności cyfrowej dla służb ratowniczych. Komunikat dla słuchaczy redagują media na podstawie informacji pogodowych. Jeśli obywatele mają włączone odbiorniki, jeśli to nie jest środek nocy, jest szansa, że usłyszą ostrzeżenie. Mogą je też przeczytać w Internecie, jeśli mają do niego dostęp.

Można uruchomić syreny; tę decyzję podejmują terytorialni szefowie obrony cywilnej. Jednak alarmowanie syreną jest unormowane rozporządzeniem Rady Ministrów i dotyczy sytuacji skażenia, działań terrorystycznych lub zagrożenia wojennego. Samorządy mogą włączyć do zagrożeń także powódź i lawinę. Ustawowe normy dotyczące sygnałów alarmowych nie przewidują burzy, gradu, wichury, ulewy.

Uprzedzenie o klęsce żywiołowej w formie komunikatu w środkach masowego przekazu to trzykrotnie powtarzana informacja o zagrożeniu i sposobie postępowania mieszkańców. Ale stanu klęski żywiołowej nie można wprowadzać pochopnie, bo pociąga to konsekwencje finansowe. – Sygnały powinny być czytelne. Powinniśmy trenować, ale tego nie robimy, żeby nie wywoływać paniki – mówi Tadeusz Bukontt, dyrektor wydziału zarządzania kryzysowego UM w Gdańsku.

Wojewoda mazowiecki ma system wczesnego ostrzegania i alarmowania. W jego skład wchodzą systemy alarmowe we wszystkich miastach i dzwony kościelne. W stolicy jest 412 syren.

Polityka 28.2009 (2713) z dnia 11.07.2009; Flesz. Ludzie i wydarzenia; s. 6
Reklama