Archiwum Polityki

Zapach szkockiej kraty

To było na dworcu kolejowym w Gdańsku. Wysiadłem z pociągu, ciągnąc podróżną torbę na kółkach, i od razu na peronie zostałem odznaczony białym orderem przez przelatującego gołębia. Trochę byłem wściekły, ale na siłę się uśmiechnąłem, że to może dobra wróżba. Kupiłem kwiaty w holu, bo miałem spotkanie towarzyskie z jedną damą, portfelik schowałem do kieszeni naszytej z boku nogawki, zaciągnąłem krótki zamek błyskawiczny i tak się rozglądałem, czy może jakąś wodę kupić, żeby ten order choć trochę sprać, póki świeży. Już szedłem w stronę kiosku, ale wtedy właśnie to się wydarzyło.

Naprzeciwko mnie pojawił się mężczyzna. Młody, wyższy ode mnie o pół głowy, wielki, w sumie wyglądał na 130 kilo. Szedł prosto na mnie, ale jakby mnie w ogóle nie widział. Zatrzymałem się, gdy był tuż tuż. On jednak się nie zatrzymał, doszedł do mnie na styk. Zapachniało kiszonym płynem ogórkowym i szkocką kratą koszuli. No i jak pan chodzisz – zganił mnie lekko, napierając mocno całym sobą, a potem bezceremonialnie pchnął mnie dłońmi. A miał te dłonie wielkie jak Cygan płuca, że się podeprę cytatem z Artura Andrusa. Straciłem równowagę, więc próbowałem cofnąć nogę, żeby nie upaść.

Nie mogłem. Ten z wielkimi dłońmi miał też wielkie stopy, każdą jak Rosjanin wątrobę, że już się będę trzymał anatomii. I stał tymi dwiema wątrobami na moich butach, że nie mogłem nogą ruszyć. A tu w jednym ręku torba, w drugim kwiaty, więc runąłem do tyłu i łeb bym sobie rozbił o dworcową posadzkę, gdyby nie dwaj faceci, którzy mnie z tyłu podtrzymali i powoli do pionu podnieśli. – Niech pan uważa, potłukłby się pan – powiedział jeden. Podziękowałem im obu. Ten bezczelny wielki, który mnie zatrzymał, rozwiał się gdzieś w tłumie.

Polityka 29.2009 (2714) z dnia 18.07.2009; Tym; s. 99
Reklama