Archiwum Polityki

Wielbłądy jak króliki

W Australii ważą się losy zdziczałych wielbłądów. To większy problem, niż mogłoby się zdawać. Włóczy się ich tu ponad milion, już za 10 lat będzie ich dwa razy więcej. Ogołacają pastwiska, w poszukiwaniu wody bezczelnie wdzierają się do gospodarstw rolnych, tratują i zżerają delikatną roślinność buszu i pustyń. Rząd Kevina Rudda zaplanował obławę na 650 tys. winowajców, myśliwi mieliby do nich strzelać z samochodów i pokładów helikopterów. Na razie jednak na celowniku znalazł się premier Rudd. Pewna popularna amerykańska prezenterka telewizyjna zwymyślała go na wizji, tytułując seryjnym mordercą. Mniej bojowo nastawieni przeciwnicy rzezi nalegają, by rząd skorzystał z bardziej humanitarnych rozwiązań, choćby farmakologicznej sterylizacji zwierząt. Przypominają też zasługi wielbłądów, które są częścią australijskiej legendy. Sprowadzano je w XIX w. z Afryki i Azji i do czasu upowszechnienia samochodów to na ich grzbietach eksplorowano pustynie. Wielbłądy obsługiwały m.in. linie pocztowe i pasażerskie łączące najdalsze i najdziksze zakątki kraju.

Polityka 36.2009 (2721) z dnia 05.09.2009; Flesz. Ludzie i wydarzenia; s. 11
Reklama