Archiwum Polityki

Karuzela z galeriami

To już mały jubileusz: ranking galerii ukazuje się na naszych łamach po raz piąty. Ogłaszamy go co dwa lata, zatem od pierwszych notowań minęło już 10 lat. Sporo w tym czasie się zmieniło.

Kiedyś wystarczyło napisać „galeria”, by czytelnik wiedział, że chodzi o rzeźbę czy malarstwo. Dziś trzeba dodawać „sztuki”, albowiem coraz częściej pierwsze skojarzenie prowadzi do handlowego centrum z hamburgerami i kieckami. Zmieniło się zresztą dużo więcej. Galerii przybyło. Założyć nową placówkę to już dzisiaj nie problem, gorzej z utrzymaniem i zapewnieniem ciekawego programu oraz oferty handlowej. Nowe miejsca powstają najczęściej w adaptowanych na tę okoliczność mieszkaniach (bo taniej), bez wielkich nakładów na aranżację wnętrza (bo taniej, modniej i w kontrze do osławionej white cube), głównie w stolicy (bo najwięcej potencjalnych widzów i klientów). Ale od niedawna także za granicą (Żak-Branicka w Berlinie, londyńska filia lokalu_30).

Przypuszczam, że we Francji lub w USA publikowanie takiego rankingu co dwa lata nie miałoby sensu. Tam hierarchie zmieniają się powoli, a czołówka galerii tkwi na szczycie przez całe dziesięciolecia. U nas wszystko się zmienia, jedni odpadają, inni ledwie debiutują, a już są na ustach (i językach) całego środowiska. Wystarczy porównać: z dziesiątki prywatnych galerii, sprzed siedmiu lat, ostały się dziś tylko dwie, obie zresztą z Krakowa, co dziwić nie powinno, bo to jest miasto, które ceni tradycję i ciągłość. Nieco mniejsza wymiana jest wśród galerii publicznych: z pierwszego rankingu na liście zachowało się sześć.

I jeszcze jedna ogólna refleksja. Dla każdej instytucji, a dla galerii sztuki szczególnie, bardzo ważną wizytówką staje się jej strona internetowa. Świadczy o estetycznym smaku, o solidności, stanowi pierwszą zachętę (lub zniechętę), by obejrzeć dzieła sztuki nie tylko w wymiarze wirtualnym.

Polityka 2.2010 (2738) z dnia 09.01.2010; Kultura; s. 48
Reklama