Powiedzieć, że twórczość Iris van Herpen nie jest komercyjna, to nic nie powiedzieć. Jej sklep internetowy świeci pustkami: chusty ledwie w sześciu wzorach i jeden model butów, w dodatku robiony na zamówienie. Po tym jak kilka lat temu projektantka wycofała się z produkcji (nieco) tańszych ubrań do noszenia, szytych zresztą m.in. w Polsce, a i tak sprzedawanych w kilku wybranych butikach na świecie, pozostało jej atelier znajdujące się w dawnych magazynach portowej dzielnicy Amsterdamu. Tyle że rocznie powstaje w nim mniej niż setka sukni. Wszystkie tworzone na miarę, w cenach wahających się między 20 a 100 tys. dol.
Szanse, by zobaczyć jej dzieła na żywo, są zatem praktycznie żadne. Wystawę poświęconą holenderskiej kreatorce, otwartą na dziedzińcu Starego Browaru w Poznaniu, właśnie czasowo zamknięto ze względów epidemicznych, ale przenieśmy ją na chwilę na strony POLITYKI, bo warto poznać artystkę powszechnie uznawaną za jedną z najważniejszych postaci zarówno współczesnej mody, jak i sztuki.
Przyszłość mody
Same wystawy to dla zaledwie 36-letniej kreatorki żadna nowość: jej stroje trafiły już do zbiorów nowojorskiej MoMy czy londyńskiego V&A Museum. Na przyszły rok zaś poświęconą jej przekrojową ekspozycję szykuje Muzeum Sztuki Dekoracyjnej w paryskim Luwrze. Nic dziwnego. Van Herpen udowadnia bowiem, że nawet w XXI w., kiedy ponoć wszystko w ubiorze już wymyślono, a sama moda została zdegradowana do kiepskiej jakości konfekcji szytej w Bangladeszu, moda może być dziełem sztuki.
Co więcej, mimo że kreacje jej projektu regularnie pojawiają się w popularnych czasopismach, a na gale zakładają je takie gwiazdy, jak Cate Blanchett, Katy Perry, Céline Dion, Lady Gaga czy Björk, twórczość van Herpen wychodzi dalece poza definicję ubrań.