O godz. 19 w Warszawie rozpoczął się kolejny protest Ogólnopolskiego Strajku Kobiet – kilkanaście godzin po tym, jak w „Dzienniku Ustaw” pojawiło się uzasadnienie i wyrok Trybunału Julii Przyłębskiej. Orzeczenie znosi jedną z trzech przesłanek zezwalających na legalną aborcję: „gdy badania prenatalne lub inne przesłanki medyczne wskazują na duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu”.
W środę 27 stycznia protestowało 51 miast. Najliczniej było w Warszawie, a policja zachowała spokój, nie użyła gazu łzawiącego, nie otaczała manifestujących ani nie próbowała zagłuszyć organizatorek. – Chciałoby się powiedzieć: „nikt nie zginął, pełen profesjonalizm” – Agnieszka Dziemianowicz-Bąk (Lewica) trawestuje niedawną wypowiedź prezydenta Andrzeja Dudy. – Zwracam na to uwagę, by pokazać absurd sytuacji, w której się znaleźliśmy. Gdy tematem do rozmowy jest fakt, że policja nie robi nikomu krzywdy i jest to wyjątkowa sytuacja. Znaleźliśmy się jako państwo w złym miejscu – mówiła w czasie czwartkowego protestu, który rozpoczął się w Warszawie na pl. Na Rozdrożu.
Posłanka przestrzegła, by nie wyciągać z przebiegu protestów daleko idących wniosków. – Raz policja zachowuje się tak, innym razem inaczej. Być może czeka teraz na wezwanie Jarosława Kaczyńskiego, tak jak miało to miejsce jesienią, ale niepokojące jest, że idąc na legalny, spontaniczny protest, każda kobieta musi się zastanawiać, czy dziś będzie miała szczęście i policja będzie spokojna, czy może wróci do domu ze złamaną ręką. Przed nadmiernym optymizmem przestrzegała także Klementyna Suchanow. – Wczoraj to był raczej wypadek przy pracy, a nie jakaś nowa polityka, po prostu policja nie sprowadziła wystarczających posiłków. Dziś już – mamy takie informacje – wyjeżdżają na miasto, wszystko będzie „jak trzeba” – zauważa gorzko.
W czwartek mundurowych było znacznie więcej. Jeszcze przed startem marszu policjanci obchodzili znaną z manifestacji babcię Kasię z inicjatywy Polskie Babcie, twierdząc, że „istnieje podejrzenie”, iż pisała po murze, i żądając wylegitymowania się. „Polecenia może pan wydawać córce, żonie albo koleżance” – odcinała się aktywistka, wokół której błyskawicznie uformował się tłumek.
„Wolność, równość, aborcja na żądanie!”
– Dziś jesteśmy od 19 do 21, a potem rozpływamy się jak kamfora – rozpoczęła czwartkowy protest Marta Lempart. – Wydaje im się, że mogą zabrać nasze prawa. (...) Wszyscy wiemy, że aborcji w Polsce jest 150 tys. rocznie i rządzą nami tchórze, którzy coś sobie opublikowali – mówiła liderka Strajku Kobiet. Przypominała przez megafon, że wyrok Trybunału Julii Przyłębskiej nie stanowi prawa. – Naszym zadaniem jest o tym mówić. Nadszedł czas próby dla lekarzy i lekarek. Wcześniej stanęli przed tą próbą prokuratorzy, sędziowie i dziennikarze. Nie ma grupy zawodowej wyłączonej z tej wielkiej próby. Jeżeli lekarze zawiodą – i tak sobie poradzimy! „Wolność, równość, aborcja na żądanie!” – odpowiadali uczestnicy demonstracji.
Policja szczelnie obstawiła każde z wejść na pl. Na Rozdrożu, niewielkie grupy tłoczyły się także na okolicznych przystankach.
– Po pierwsze: ani to wyrok, ani Trybunału Konstytucyjnego – komentowała obecna na demonstracji posłanka Barbara Nowacka. – Mamy w planach spotkania z przedstawicielami zawodów prawniczych i medycznych – deklarowała. – Jako naród zdobyliśmy, niestety, duże doświadczenie w budowaniu państwa równoległego. Przeżyliśmy i zabory, i drugą wojnę światową, i komunę. Mam wrażenie, że i w tym wypadku społeczeństwo obywatelskie zadziała. Już teraz działają przecież w Polsce organizacje pozarządowe, które pomagają kobietom wyjechać za granicę, by dokonać zabiegu przerwania ciąży. Na pewno skupimy się jako Koalicja Obywatelska na zagwarantowaniu pomocy prawnej dla lekarzy, którzy staną teraz przed dylematem, co zrobić z tzw. wyrokiem.
Przy dźwiękach „Sorry Polsko” Marii Peszek marsz ruszył pod Trybunał. Na jego czele powiewały tęczowe flagi Homokomanda, grupy sportowej zrzeszającej osoby queer. Niemal dwumetrowy, opatulony w czerwoną kurtkę Linus Lewandowski jak zawsze jest widoczny z daleka, ale osób LGBT+ jest dziś na marszu znacznie, znacznie więcej. – My wiemy, jak to jest, gdy państwo odbiera nam prawa człowieka. Dlatego dziś wyszliśmy upomnieć się o nasze siostry – mówi aktywista pytany o dużą widoczność tęczowej emblematyki. – Walczymy nie tylko o kobiety, ale także o mężczyzn trans i osoby niebinarne, bo ich także ten wyrok dotyczy; właśnie dlatego używamy określeń „osoby z macicami” czy „osoby mogące zajść w ciążę”.
Race pod TK i pierwsze zatrzymania
Na al. Szucha, przy której mieści się TK, rozrzucano unurzane w czerwonej farbie pluszaki. – Zostawiamy czerwone ślady. Nie tylko dziś! Niech wiedzą, że to jest „Wypierdalać” od nas! – zagrzewała Marta Lempart.
Jedna z protestujących przedarła się przez policyjny kordon, by zawiesić na drzwiach budynku plakat Strajku Kobiet i odpalić racę. Policja zatrzymała kilka aktywistek, w tym Klementynę Suchanow. Przewiozła je do komisariatów w Warszawie, Grodzisku Mazowieckim, Legionowie i Mińsku Mazowieckim, kilkadziesiąt kilometrów poza stolicę, by utrudnić im kontakt z prawnikami.
.@KSuchanow jest zatrzymana w Mińsku Mazowieckim. Jest przy niej pełnomocnik. Wszystko wskazuje na to, że spędzi noc na komendzie. To forma bezprawnej represji. Jest osobą publiczną, nie zachodzi obawa ukrycia. Przetrzymywanie jest całkowicie nieuzasadnione.
— Michał Szczerba (@MichalSzczerba) January 28, 2021
Uczestnicy demonstracji zostali zablokowani przez kilkadziesiąt radiowozów z obu stron al. Szucha, a oddziały prewencji sformowały pod bramą TK szpaler – wtedy w ich stronę poleciały śnieżki. Aktywiści zaczęli rozdawać w tłumie numery do Szpili – kolektywu udzielającego od sierpnia 2020 r. pomocy prawej osobom zatrzymanym przez policję – 722 196 139.
Liderki OSK namawiały, by nie wypuszczać z kordonu radiowozu, który miał wywieźć zatrzymanych. – Musimy tu zostać, dopóki nie wypuszczą naszych lub nie dowiemy się, co się z nimi stało. Działania policji nie są proporcjonalne do tego, co się dzieje. Miotają się. Wczoraj omijali nas z daleka, dzisiaj eskalują, przepychają się i prowokują. To wszystko dzieje się na polityczne zlecenie – komentowała Lempart dla „Polityki”. Chwilę później dotarli do niej policyjni negocjatorzy z informacją, że jeśli tłum się nie rozejdzie, zacznie się legitymowanie. Dwustuosobowy tłum chciał się rozejść w kierunku komisariatu na ul. Żytnią, ale policyjny pierścień się zaciskał. – Darujcie sobie, co? Gdzie nas wywieziecie wszystkich, do Koszalina? Na stadion, kurwa, narodowy! – krzyczała przez megafon jedna z organizatorek. Marta Lempart zachęcała, by się nie legitymować. – To jest schylenie przed nimi karku – krzyczała. – Panowie zrezygnowali z negocjowania, wolą bronić nuncjatury przed wlepkami.
Część osób odpowiedziała, otaczając policjantów kordonem. Zaczęły się przepychanki, policja zatrzymywała kolejne osoby. Z policyjnego pierścienia można się było wydostać dopiero po okazaniu dowodu. Wylegitymować się musieli też dziennikarze, mimo posiadania legitymacji prasowych.
Późną nocą policja po kolei zaczęła siłą wynosić spod siedziby TK kolejnych protestujących, którzy skupieni w kilkudziesięcioosobowej grupie trzymali się za ręce. Koło godz. 3 na ulicy została Marta Lempart, funkcjonariusze zaczęli się wycofywać. – Widzimy się jutro o godzinie 20, nie przyjmujcie mandatów – mówiła liderka OSK.