Miasto Chaitén przez lata było dla Chile tym, czym Mikołajki i Zakopane byłyby dla Polski, gdyby dało się je połączyć w jedno. Położone nad zatoką Corcovado, u wrót Patagonii, miało wszystko, czego mógłby chcieć turysta: zamieszkane przez delfiny krystalicznie czyste wody, fiordy, dziewicze lasy, gorące źródła i endemiczne gatunki ptaków. Oraz wulkany, w tym ten, od którego położone u jego stóp miasteczko wzięło nazwę.
W maju 2008 r., po ponad 9 tys. lat uśpienia, Chaitén eksplodował. Chmura wulkanicznego pyłu wystrzeliła na wysokość 10 km, a silne wiatry porwały ją nad Andami i zagnały aż nad Atlantyk. Całe południe Chile i Argentyny w ciągu kilku godzin stało się szare.
Wszystkich turystów i mieszkańców błyskawicznie ewakuowano. Pobliska rzeka wylała ze swojego koryta, wytyczając sobie nową drogę przez samo centrum miasta i całkowicie je demolując. Opadający pył pokrył całą okolicę twardą jak cement szarą warstwą wysokości człowieka.
Reportaż powstał półtora roku po tych wydarzeniach, kiedy do Chaitén wróciło kilka rodzin, próbujących odkopać swoje domy i na nowo ułożyć sobie życie pośród zniszczeń. Miasto do dziś pozostaje w większości opuszczone.
Maciej Okraszewski/Polityka
Dwa razy w tygodniu do przystani dobija prom z najbliższego dużego miasta, który przywozi zaopatrzenia dla tych kilkunastu rodzin, które zdecydowały się wrócić do Chaiten.
Maciej Okraszewski/Polityka
W tych pomieszczeniach, które wcześniej były kuchniami, smród zepsutej żywności odrzuca już od progu.
Maciej Okraszewski/Polityka
Chociaż główne ulice zostały odkopane, a część domów odmalowana, to krajobraz pozostaje monochromatyczny.
Maciej Okraszewski/Polityka
Podczas ewakuacji, mieszkańcy porzucali wszystko. Po kilku miesiącach większość wróciła tylko po najcenniejsze pamiątki i kosztowności. Reszta spoczywa w warstwach utwardzonego pyłu.
Maciej Okraszewski/Polityka
Na placach zabaw trudno poznać niektóre urządzenia, dopóki nie podejdzie się bliżej.
Maciej Okraszewski/Polityka
Niektóre domy wyglądają, jak po wybuchu bomby. W tym domu dach prawdopodobnie nie wytrzymał ciężaru popiołów.
Maciej Okraszewski/Polityka
Pył nie tylko zakrył budynki, ale większość z nich wypiętrzył. Część po odkopaniu nie nadaje się do ponownego zamieszkania, bo zawalają im się fundamenty.
Maciej Okraszewski/Polityka
Kiedy popołudniami chmury mieszają się z dymem z wciąż aktywnego wulkanu, trudno uwierzyć, że to nie czarno-biały film.
Maciej Okraszewski/Polityka
Wszędzie zalegają porzucone naprędce samochody. Chociaż wyglądają na wraki, to te, które zdołano wydobyć, po przeczyszczeniu były na chodzie.
Maciej Okraszewski/Polityka
Chaiten każdego dnia wypuszcza z siebie chmurę dymu. Sejsmolodzy ostrzegają, że wulkan przebudził się na dobre i z pewnością uderzy powtórnie, nie wiadomo tylko kiedy.
Maciej Okraszewski/Polityka
Rzeka, która wylała się ze swojego starego koryta, przebiła się do zatoki przez sam środek miasta i porwała wszystkie budynki na swojej drodze.
Maciej Okraszewski/Polityka
Częścią miasta rządzą zdziczałe zwierzęta, szczególnie bandy bezpańskich psów i pojedyncze konie. Dorosłe wierzchowce nie boją się ludzi, ale źrebaki urodzone już po katastrofie nie dają się do siebie zbliżyć.
Maciej Okraszewski/Polityka
Mięso jest teraz w Chaiten oszczędzane na specjalne okazje, bo wszystkie produkty muszą być sprowadzane promem.
Maciej Okraszewski/Polityka
Niedługo po katastrofie, do miasta dostało się wielu szabrowników, którzy okradali porzucone domy i samochody. Gdzieniegdzie zachowały się jeszcze pojazdy, które wyglądają, jakby mogły za chwilę odjechać.
Maciej Okraszewski/Polityka
Dona Ana jest właścicielką miejscowej dyskoteki. Co sobota czyści butelki z alkoholem i zaprasza do siebie tych, którzy wrócili do Chaiten po katastrofie.