Eksperci uważają, że debaty prezydenckie mogą zaważyć na ostatecznym wyniku wyborów. Ważne jest nie tylko to, co obaj kandydaci będą mówić, ale w jakim stylu się zaprezentują.
Przypominają nieco hazard: w jednej chwili można wszystko stracić albo wszystko zyskać, a o zwycięstwie czy porażce mogą zadecydować detale (jak rozchełstana koszula czy etui od okularów). Ich uczestnicy, zwłaszcza w ostatnich latach, wspierani przez speców od wizerunku nauczyli się stosować chwyty, które mają wytrącić przeciwnika z równowagi. I zapewnić zwycięstwo.
Polska ma za sobą długą historię ważnych debat. Przypominamy najważniejsze z nich.
Grzegorz Roginski/Reporter
<b>Mieczysław F. Rakowski w stoczni. 25 sierpnia 1983 r.</b><br/><br/>
Mieczysław Rakowski jako wicepremier i przewodniczący Komisji Rady Ministrów ds. Dialogu ze Związkami Zawodowymi w lipcu 1983 r., w przededniu rocznicy porozumień sierpniowych, pojechał do Gdańska na spotkanie ze związkowcami. Spotkanie odbyło się w historycznej sali BHP. <i>– Już na początku zdjął marynarkę, podwinął rękawy. Było wiadomo, że będzie gorąco. Popełnił błąd, bo dał się sprowokować, zaczął grozić palcem. I to mu właśnie zostało zapamiętane</i> – wspomina Daniel Passent.<br/><br/>
Rakowski pisze, że w wypełnionej sali było około 100 osób, drugie tyle na zewnątrz, wśród nich spora grupa zwolenników Wałęsy, którzy przeszkadzali mu w wystąpieniu. „Na wypowiedzi i zadawane mi pytania oraz na agresywne okrzyki odpowiadałem w tonie bardzo polemicznym i emocjonalnym. Niechętna mi sala coraz bardziej mnie rozgrzewała. Zakończyłem spotkanie fizycznie i psychicznie wykończony, ale jednocześnie zadowolony z tego, że nie uląkłem się, że stawiłem czoło wrogiej sali, nie zrejterowałem” – pisze Rakowski w swoich dziennikach. <br/><br/>
Wałęsa, obecny na spotkaniu, nie był gwiazdą. Siedział z boku, miał krótkie wystąpienie. Ale nie ono było najważniejsze. Agresywny Rakowski nie przekonał nie tylko stoczniowców, ale też ludzi przed telewizorami: – <i>Przyjął postawę „co wy tu mi będziecie opowiadać, mnie?!". Jego ton był nieznośny</i> – wspomina jedna z osób, która widziała transmitowaną następnego dnia debatę w telewizji (były pomysły, by wyciąć z niej Wałęsę, ale w końcu zrezygnowano). Sam Rakowski uznał swoje wystąpienie jako sukces, zadowolony był też ponoć gen. Jaruzelski.
Grzegorz Rogiński/Reporter
<b>Debata Miodowicz – Wałęsa, 30 listopada 1988 r.</b><br/><br/>
Obie strony podeszły do debaty poważnie. Wałęsę przygotowywał sztab ludzi, m.in. Andrzej Bober, Janusz Onyszkiewicz (ówczesny rzecznik Wałęsy), Andrzej Wajda. Z Miodowiczem trenowali Stanisław Ciosek i Jerzy Urban: „Ciosek tłumaczył mi godzinami, jakimi argumentami mam zgnoić Lecha, jakie są jego mocne, a jakie słabe strony, do czego wolno mi dopuścić, a do czego nie. Urban natomiast – choć również służył radami merytorycznymi – w tej sytuacji czuł się jak ryba w wodzie. Był spokojny i wyraźnie zadowolony. (...) Mówił: „Bardzo dobrze – niech pogadają! Lepiej gadać niż strajkować” – wspomina Miodowicz w książce „Zadymiarz”.<br/><br/>
Strategia Miodowicza? „Nie dopuścić do tego, by Wałęsa mógł powiedzieć to, czego się towarzysze najbardziej obawiali – o 40-letnim niszczeniu Polski przez komunę”. Postanowił, że już na wstępie powie o budowaniu, sukcesach i trudnościach. Potem żałował, że w obawie przed reakcjami biura politycznego KC nie poprowadził tej debaty inaczej: „O ileż łatwiej by było na pierwszy ogień puścić jego wypowiedź – niech się wystrzela – a potem krótko skontrować i wejść w wymianę zdań, w której wówczas Wałęsa był jeszcze słabszy. Wystarczyłoby go zdenerwować – i w kategoriach pojedynku – miałbym go na widelcu” –pisze Miodowicz.<br/><br/>
Miał rację, ta taktyka przydała się potem Aleksandrowi Kwaśniewskiemu w starciu z Wałęsą w 1995 r. Miodowicz poległ. – <i>Trochę się baliśmy, czy się uda, ale okazało się, że władza nie ma do czynienia z watażką, ale z człowiekiem rozsądnym, który ma coś do powiedzenia</i> – wspomina Janusz Onyszkiewicz w rozmowie z POLITYKĄ. Debatę poprzedziły długie przygotowania. Obozowi Wałęsy zależało przede wszystkim na tym, by spotkanie poszło bez cięć (stąd tykający zegar za plecami dyskutantów), w miarę ascetycznej scenografii, by nic nie rozpraszało przekazu. Lech Wałęsa od początku był świetny. Spojrzał w kamerę i powiedział: „Dzień dobry. Cieszę się z naszego spotkania. Tym, którzy przez siedem lat nie zwątpili – dziękuję”. – <i>Właściwie rozniósł Miodowicza. Wrócił w wielkim stylu, jako przywódca dużej części narodu. Ludzie poczuli więź z tym człowiekiem</i> – wspominał w rozmowie z POLITYKĄ Waldemar Kuczyński.<br/><br/>
Rzeczywiście, kiedy Miodowicz referował sukcesy władzy i Polski, Wałęsa odparował: „Do nowoczesności idziecie krok po kroku, piechotą, a tu samochodami świat jedzie. Jak będziecie tak szli, to będziemy mieli efekty za 200, 300 lat”. To był strzał w dziesiątkę.
Andrzej Iwańczuk/Reporter
<b>Debata Lecha Wałęsy z Aleksandrem Kwaśniewskim w kampanii prezydenckiej w 1995 r.</b><br/><br/>
Kwaśniewskiemu udało się wygrać z Wałęsą dzięki prostemu chwytowi już na samym początku – zdenerwował prezydenta. Kwaśniewski na spotkanie przybył nieco spóźniony, przywitał się ze wszystkimi za kulisami, także z operatorami kamer, pomijając Wałęsę. Na początku debaty Kwaśniewski wręczył Wałęsie kopię swojego oświadczenia majątkowego (tym go jeszcze bardziej zdenerwował, „potraktował mnie jak listonosza” – tłumaczył potem Wałęsa).<br/><br/>
Wałęsa wielokrotnie podczas debaty wyciągał Kwaśniewskiemu komunistyczne korzenie. Kwaśniewski odpowiadał spokojnie: „Wałęsa jest człowiekiem przeszłości. Tyle razy odwoływał się do »Trybuny Ludu«, do komunistów, że pokazał, że bez tego nie może żyć. Ja chcę iść naprzód”. Był to argument podobny do tego, jakim Wałęsa przygwoździł Miodowicza 7 lat wcześniej. Teraz jednak role się odwróciły. Wałęsa kipiał ze złości: „I wszystkie komputery panu udowodnią, że pan nie ma racji, a pan mówi nie, bo nie. Mówię panu święte słowa, a pan moja krowa”. Kwaśniewski ustawiał siebie jako „człowieka przyszłości”, Wałęsa mówił, że „nie można bez uwzględniania przeszłości budować przyszłości”. Na koniec Kwaśniewski wyciąga do niego rękę, Wałęsa wypala słynne: „Panu to ja mogę co najwyżej nogę podać”. To pieczętuje jego klęskę.
Za kilka dni odbyła się druga debata. Wałęsa próbował tonować swoje wcześniejsze wystąpienie: „Prowadziłem kampanię pozytywną. Dopiero pierwsza debata zburzyła ten obraz. Pan Kwaśniewski zachował się nie fair. Ale wszystkich zdegustowanych przepraszam”.<br/><br/>
Na koniec debaty Kwaśniewski ponownie wyciągnął do niego rękę: „To pan w niedzielę wszedł tu jak do obory i ani be, ani me, ani kukuryku!” – rzucił kolejny słynny już cytat Wałęsa, ale rękę jednak podał. Ojcem sukcesu Kwaśniewskiego był wówczas prowadzący mu kampanię światowej sławy specjalista od marketingu politycznego Jacques Seguela.<br/><br/>
Starcie okazało się przełomowe, jeśli chodzi o profesjonalizację polskiej polityki. Partie zrozumiały, że bez PR-owskich wyjadaczy niewiele ugrają.
Wojciech Olkuśnik/Agencja Gazeta
<b>Koniec IV RP: debata Donald Tusk - Jarosław Kaczyński. Maj 2009 r.</b><br/><br/>
To była debata, po której skończyła się IV RP – uznali spece od wizerunku. Twierdzili ponadto, że w pojedynku Jarosław Kaczyński okazał się niemrawy i bezsilny, zupełnie oderwany jest od rzeczywistości, nieznający problemów zwykłych ludzi.<br/><br/>
Rzeczywiście, Kaczyński nie poradził sobie z pytaniem o ceny podstawowych produktów ani przytykiem Tuska, że nie ma prawa jazdy.<br/><br/>
Podczas debaty Tusk-Kaczyński liderowi PO nie puściły nerwy, choć prezes PiS próbował dworować sobie z imienia swojego przeciwnika. Kaczyński zwracał się do Tuska uparcie „panie Donaldzie”, a kiedy sam usłyszał „Panie Jarku”, nie wytrzymał: „Już nie wiem – panie Donaldku? Donaldusiu?”. Przyszły premier nie dał się zbić z tropu i odpowiedział na luzie: „Mów mi Donek”.<br/><br/>
Według Adama Łaszyna, który był wówczas doradcą medialnym PO i przygotowywał Tuska do debaty, o przegranej Kaczyńskiego zadecydowały okulary i to, że kiedy debata się zaczęła, on męczył się z etui, którego nie mógł otworzyć. „Był kompletnie rozbity przez to mocowanie się. W tym momencie Tusk zdobył przewagę, której szef PiS nie był już w stanie odrobić” – mówił Łaszyn w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”.
Maciej Biedrzycki/Forum
<b>Debata Leszka Balcerowicza z Jackiem Rostowskim, marzec 2011 r.</b><br/><br/>
„To nie był kolejny odcinek telenoweli, podczas którego można zaparzyć herbatę, wysłać parę maili, a i tak nie traci się wątku. W tym przypadku nawet uważny telewidz mógł mieć trudności z jego złapaniem” – pisała w komentarzu po debacie Joanna Solska.<br/><br/>
Dwaj wybitni ekonomiści spierali się o reformę systemu emerytalnego. Balcerowicz bronił dotychczasowego kształtu OFE i wysokości składki, Rostowski i rząd chcieli obniżyć ją z 7,3 do 2,3 proc.<br/><br/>
Merytoryczny spór, który właściwie nie wyłonił zwycięzców, ale pokazał wielu Polakom, że o ważnych sprawach można i trzeba dyskutować.<br/><br/>
„Kto wygrał tę debatę? Większości widzów raczej brakuje wiedzy ekonomicznej, by to ocenić. Będą się kierować raczej tym, do kogo mają większe zaufanie. Tak naprawdę jednak postulaty obu dyskutantów przypominały stary dylemat – myć ręce czy nogi” – pisała Joanna Solska.