Przyznać się, że jakiejś kanonicznej książki się nie przeczytało – czy to dzisiaj jeszcze powód do wstydu? Nawet jeśli statystycznie czytamy niewiele, to – jak wykazują badania – nie lubimy się tym faktem przechwalać. Zwłaszcza jeśli ktoś usiłuje nas przyłapać na nieznajomości pozycji uchodzących za ważne, przełomowe, klasyczne. Albo gdy dyskusja w towarzystwie nieoczekiwanie zaczyna dotyczyć głośnej premiery, np. „Ksiąg Jakubowych” Olgi Tokarczuk. Co gorsza (dla niektórych to dobra wiadomość), książki są coraz grubsze – o czym pisze w POLITYCE Aleksandra Żelazińska. I coraz więcej się ich wydaje. Zatem trudno nadążyć.
O jakich więc książkach mówimy, że je przeczytaliśmy, choć w rzeczywistości nigdy nie mieliśmy ich w ręku albo porzuciliśmy lekturę na jakimś etapie i nie zdołaliśmy do niej powrócić? Z ostatniego sondażu BBC wynika, że najtrudniej przyznać się do nieczytania właśnie tych:
(Im niższa pozycja w zestawieniu, tym częściej na jej temat kłamiemy)
O jakich więc książkach mówimy, że je przeczytaliśmy, choć w rzeczywistości nigdy nie mieliśmy ich w ręku albo porzuciliśmy lekturę na jakimś etapie i nie zdołaliśmy do niej powrócić? Z ostatniego sondażu BBC wynika, że najtrudniej przyznać się do nieczytania właśnie tych:
(Im niższa pozycja w zestawieniu, tym częściej na jej temat kłamiemy)