Zwłaszcza jeśli porywają się na głoszenie argumentów naukowych. Niestety nie zawsze im się to udaje, a wydaje się wręcz, że rok 2016 wyjątkowo obfitował w pseudonaukowe twierdzenia i wyssane z palca teoryjki. Łukasz Sakowski, autor bloga „totylkoteoria”, odnalazł i postanowił zaprezentować najbardziej absurdalne twierdzenia.
Poniżej prezentujemy wybór jego kandydatów do Biologicznej Bzdury Roku. Zapraszamy do głosowania na Państwa faworytów na blogu Sakowskiego: "http://www.totylkoteoria.pl/2015/06/kim-jestem.html".
Słowa profesor Dudziak są podwójnie przerażające. Po pierwsze jak to możliwe, że osoba ze stopniem profesorskim publicznie głosi takie – powiedzmy wprost – bzdury? Po drugie, Dudziak jest jednak ekspertem MEN ds. edukacji seksualnej. Jak będzie wyglądała reforma edukacyjna jej autorstwa?
Pewne odpowiedzi znajdziecie w tym tekście: "http://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/spoleczenstwo/1684598,1,radiomaryjna-specjalistka-od-wychowania-do-zycia-w-rodzinie.read".
Wydaje się, że żaden temat nie przyciąga tak wielkiej liczby bzdur jak popęd i orientacja seksualna. Prawdopodobnie jest to związane z błędnym przekonaniem, że skoro ktoś uprawia seks, to może się wypowiadać w tym temacie jako specjalista. Dziwne, że ta logika nie działa w przypadku podatków albo systemu emerytalnego. Niemniej, bzdury dotyczące gender i homoseksualizmu są bardzo częste, a jedna z nich padła z ust Roberta Winnickiego z Kukiz’15. Mówienie o homoseksualizmie jako o chorobie lub (w wersji soft) jako o „niepełnosprawności” jest zupełnie niezgodne ze stanem dzisiejszej wiedzy. Na przełomie XIX i XX wieku rzeczywiście prowadzono eksperymenty, które udowadniały, że homoseksualizm jest wynikiem choroby. Tyle że badania były obciążone poważnymi błędami metodologicznymi. Na przykład porównywano zachowania grupy więźniów, którzy w trakcie odsiadki zaczęli wykazywać tendencje homoseksualne, do grupy niekaranych mężczyzn heteroseksualnych. Wyniki tych badań przyczyniły się do skrystalizowania (funkcjonujących do dziś) przekonań o tym, że homoseksualiści różnią się od heteroseksualistów, oraz że częściej popełniają samobójstwa. Kiedy zaczęto prowadzić badania poprawne metodologiczne (porównując np. grupę niekaranych homoseksualistów i heteroseksualistów), okazało się, że w zachowaniach dwóch grup nie występują absolutnie żadne różnice, zaś wyższy odsetek samobójstw wynikał z poczucia braku akceptacji i przymusu ukrywania swoich preferencji seksualnych.
Możliwe, że pani Maciąg będzie trudno przyjąć to do wiadomości, ale ani królowa Elżbieta, ani jej rodzina nie mają wykształcenia z zakresu medycyny i nie są praktykującymi lekarzami. Więc fakt, że królowa korzysta z homeopatii, nie ma żadnego związku z oficjalnym stanowiskiem środowiska lekarskiego w tej sprawie. A oficjalne stanowisko lekarzy Zachodu jest takie, że homeopatia opiera się na efekcie placebo, czyli – mówiąc wprost – ma szansę zadziałać, o ile bardzo w to wierzymy. Oczywiście możliwe, że królowa stosuje środki homeopatyczne, ale nie mamy żadnych dowodów na to, żeby to właśnie im zawdzięczała swoją świetną formę. Co więcej, w świetle badań klinicznych dotyczących homeopatii z dużo większym prawdopodobieństwem można przyjąć, że zdrowie królowej jest zasługą metod stosowanych przez profesjonalnych lekarzy, którzy od dziecka otaczają Jej Wysokość troskliwą opieką. A także genów.
Obecny minister środowiska słynie z niecodziennych wypowiedzi. Niektóre z nich (ta przedstawiona powyżej w szczególności) są tak absurdalne, że nie bardzo wiadomo, jak je traktować i jak na nie odpowiedzieć. Bo czy możliwe jest, że naukowiec o stopniu profesorskim (sic!) poważnie insynuuje, że bocian nie mógłby istnieć, gdyby nie rozwój siedzib ludzkich?
Odpowiadając Panu ministrowi (choć pewnie mija się to z celem): gdyby w miejscu Krakowa była puszcza, to bociany żyłyby dokładnie tak jak tysiąc, dwa i trzy tysiące lat temu. To znaczy na terenach podmokłych, które stanowią tradycyjne miejsce ich bytowania i którym obecność puszczy w niczym by nie przeszkadzała. To, że tak wielkie ptaki są w stanie żyć w okolicach zamieszkanych przez człowieka, należy traktować jako pewien ewenement, a nie argument za wycięciem puszczy!
Po pierwsze, należałoby stwierdzić, że biologii nie da się służyć. Po drugie, homoseksualiści nie są bezpłodni, więc (cytując słownik profesora) mogą „służyć biologii” w takim samym stopniu jak osoby heteroseksualne. Po trzecie, gdyby homoseksualizm nie przyczyniał się pozytywnie do rozwoju gatunku, to nie wystąpiłby u tylu różnych gatunków zwierząt. Jaki pisze autor bloga totylkoteoria: „Według hipotez, homoseksualizm jest prawdopodobnie efektem napędzającego się doboru altruistycznego – osobniki, które się nie rozmnażają, opiekują się potomstwem swojego rodzeństwa, tym samym zwiększając szanse na jego przetrwanie. Dzieci rodzeństwa są w 25 proc. spokrewnione z osobnikami homoseksualnymi i te ostatnie pomagając w wychowaniu siostrzeńców i bratanków zapewniają lepsze rozprzestrzenianie się 25 proc. swoich własnych genów, w tym sekwencji odpowiedzialnych za altruizm”.
No cóż, właściwie to znamy. Obecnie nie ma możliwości wprowadzenia nowego produktu na rynek spożywczy bez gruntownego przebadania jego właściwości. Czuwają nad tym zarówno instytucje międzynarodowe, jak i ich rodzime odpowiedniki. W zeszłym roku zezwolono na sprzedaż łososia GMO na rynku amerykańskim. Jednak zanim do tego doszło, prowadzono gruntowne badania dotyczące właściwości i skutków spożywania takiej ryby. Trwały one… 20 lat. Trudno wyobrazić sobie dłuższy eksperyment.
Niby-kreacjonistów jest w Polsce niewielu, ale kiedy już któryś z nich zabierze głos lub, co gorsza, napisze książkę – odbija się to szerokim echem. Tak było z pozycją „Ewolucja, dewolucja, nauka” autorstwa prof. Macieja Giertycha z Instytutu Dendrologii PAN. Profesor próbował nawet podzielić się swoją wiedzą z tysiącami uczniów, rozsyłając egzemplarze książki do szkół, co mogłoby być praktyką chlubną, gdyby nie fakt, że dzieło pełne jest błędów, przekłamań i tez zupełnie sprzecznych z aktualnym stanem wiedzy. Jak zauważa autor Biologicznej Bzdury, antynaukowa książka Giertycha jest w tylu miejscach pełna myśli kwalifikujących się do tego zaszczytnego miana, że ciężko mu było wybrać tylko jedną z nich. Niemniej to właśnie pojęcie brakujących ogniw doczekało się nieoczekiwanego wyróżnienia. Dlaczego?
Wydaje się, że prof. Giertych podszedł do brakującego ogniwa „dosłownie”, pomijając przy tym naukową definicję samego pojęcia. Budując swoją teorię, Darwin zdawał sobie sprawę, że musiały istnieć formy pośrednie danego gatunku, które łączyłyby poszczególne stadia ewolucji. W XIX wieku, kiedy Darwin tworzył swoją teorię, takie formy pośrednie rzeczywiście były nieznane i dlatego otrzymały miano „brakujących ogniw”. Jednak od tamtego czasu paleontologom udało się znaleźć całą masę brakujących ogniw, a także udokumentować ich istnienie. Jednym z wielu przykładów może być Tiktaalik – brakujące ogniwo między rybami trzonopłetwymi a wczesnymi czworonogami – którego skamielinę naukowcy odkryli na początku roku 2006 w osadzie dna rzeki na Wyspie Ellesmere’a w arktycznej części Kanady. Pozostaje jedynie pytanie, czy prof. Giertych nie wie, jaka jest definicja brakującego ogniwa czy też świadomie wprowadza swoich czytelników w błąd.
Owszem, takie przypadki istnieją. Prawdopodobnie większość z nas zna lub jest spokrewniona z kobietą, której ciąża nie przebiegała prawidłowo i zagrażała życiu matki.
Pisaliśmy o takich przypadkach wiele razy, między innymi tu: https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/spoleczenstwo/1678210,1,urodzila-dziecko-z-wada-rozwojowa-bo-lekarz-podjal-decyzje-za-nia-takich-przypadkow-jest-wiecej.read; https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/spoleczenstwo/1677348,1,emocjonalne-wyznanie-jandy-gdyby-lekarze-nie-pomogli-mi-z-ciaza-nie-zylabym-pomoze-sprawie.read.
Po pierwsze, mikroorganizmów jest całe mnóstwo. Mogą one istnieć w glebie, wodzie, powietrzu, a nawet w kraterach wulkanów, przez co teza Pepsi Eliot wydaje się (mówiąc delikatnie) nieprecyzyjna. Załóżmy jednak, że Eliot miała na myśli jedynie mikroorganizmy chorobotwórcze. Czy teraz jej twierdzenie brzmi choć trochę bardziej rozsądnie? Cóż… nie. Po pierwsze, bakterie i grzyby nie powstają w naszym organizmie. Owszem, żyją w nim, ale mniej więcej na takich samych zasadach, na których człowiek może żyć w lesie. Bór może być naszym środowiskiem, ale z pewnością nie „wytwarza” on człowieka w sensie biologicznym. Bakterie, grzyby i wirusy wyewoluowały dużo wcześniej niż człowiek i o ile stanowimy dla nich dobry „dom”, to bez wątpienia są w stanie poradzić sobie bez człowieka. Co do ich rzekomo uzdrawiającej mocy i braku ich udziału w rozwoju chorób, to wprost przeciwne tezy udowadniają całe zastępy badań klinicznych oraz codzienne doświadczenie tysięcy osób, które napiły się herbaty z filiżanki podziębionej osoby, a kilka dni później same musiały zostać w łóżku.
Owszem, dwutlenek węgla jest potrzebny roślinom do życia. Owszem, większą część obecnego w atmosferze dwutlenku węgla wydzielają rośliny. Dlaczego więc komentarze Korwin-Mikkego o klimacie są oczywistą bzdurą? Ponieważ nie tyle chodzi o samą obecność CO2 w atmosferze, ile o jego nagły nadmiar, którego pojawienie wiąże się z rewolucją industrialną. I to właśnie ten nadmiar sprawia, że harmonia ekosystemu zostaje zaburzona. W efekcie większa ilość CO2 prowadzi do spowolnienia fotosyntezy oraz osłabienia układu odpornościowego roślin. Innymi konsekwencjami wysokiego stężenia tego związku chemicznego są susze i nagłe powodzie potęgujące erozję gleb. Jak pisze Sakowski, zmiany klimatyczne prowadzą również do pustynnienia, które z kolei skutkuje zagładą roślin. Tak więc walka ze zmianami klimatycznymi wcale nie ma na celu całkowitego wyeliminowania dwutlenku węgla z atmosfery, a jedynie powrót do jego poziomu sprzed ery postindustrialnej.
Można to porównać do obecności żelaza w organizmie człowieka. Niedobór tego pierwiastka skutkuje m.in. niedokrwistością, jednak jego nadmiar (np. kiedy przesadzamy z suplementacją) spowoduje zatrucie prowadzące do wymiotów, biegunki i obrażeń narządów wewnętrznych. Podobnie jest z CO2, czego Korwin-Mikke najwyraźniej nie chce przyjąć do wiadomości.
Możliwe, że prof. Chazan jest najczęściej cytowanym ginekologiem w naszym kraju. Szkoda, że dzieje się tak głównie ze względu na jego kontrowersyjne (mówiąc delikatnie) tezy, które zazwyczaj mają mało wspólnego z nauką. Tak samo w tym przypadku można zaryzykować stwierdzenie, że wypowiedź profesora nie jest poparta żadnymi konkretnymi badaniami. To, że ktoś ma konkretne poglądy, wcale nie znaczy, że dba o sylwetkę. Co więcej, trudno sobie wyobrazić, żeby dbanie o zdrowie ciała miało jakikolwiek dowiedziony związek z bezpłodnością.
Wbrew słowom działaczki Kukiz’15 takie dowody istnieją, co potwierdzi każdy kompetentny ginekolog lub seksuolog. Niestety w Polsce poziom wiedzy dotyczącej wirusa HPV jest karygodnie niski. Co prawda większość ludzi przechodzi zakażenie wirusem bez większych konsekwencji dla zdrowia, jednak w wielu przypadkach utrzymująca się infekcja prowadzi do rozwoju raka szyjki macicy, sromu, pochwy i jajników. W 2010 roku w Polsce z powodu raka szyjki macicy zmarło ponad 3 tys. kobiet.