Zosia zaczęła od angielskiego w przedszkolu. Na zajęciach nauczyciel pokazywał dzieciom piłkę i mówił – this is a ball, a potem rzucał do niej, mówiąc Sophia, catch it, a inne dzieci krzyczały throw the ball to me! Do dziś pamięta słowa niektórych piosenek. Potem wyjechała z rodzicami na dwa lata do Berlina. Wystarczyło, żeby zaczęła mówić wie eine Berlinerin. Po powrocie trafiła do szkoły z angielskim i francuskim. Z tatą tłumaczyła piosenki i czytała angielskie książki. W gimnazjum prawie nic nie robiła, przez jakiś czas tylko przychodziła do niej Fanny – Francuzka, z którą rozmawiała o wszystkim i o niczym. Po 2 klasie gimnazjum pojechała sama na miesiąc do Francji, do znajomej rodziny. To nie było łatwe, bo wtedy słabo jeszcze mówiła po francusku, pobyt w trakcie kolejnych wakacji był już łatwiejszy.
W liceum Zosia znajomością języków górowała nad resztą klasy. Wszyscy mówili, że jest „językowa”. Za namową rodziców jeszcze przed maturą uzyskała umożliwiające jej studia za granicą certyfikaty z niemieckiego, angielskiego i francuskiego. Zosia nie lubi zdawać testów, więc nie dostała maksymalnych ocen. – Jak się zastanowię, to nie pamiętam, bym kiedykolwiek wkuwała słówka czy gramatykę. Oglądałam filmy w oryginale i czytałam książki, przede wszystkim zaś uwielbiałam rozmawiać z ludźmi, więc gdy tylko gdzieś usłyszałam, że ktoś rozmawia w języku obcym, korzystałam z okazji.
Fontanna neuroprzekaźników
Historia Zosi to przykład idealny – wczesne rozpoczęcie nauki i wyjazdy zagraniczne zrobiły swoje.