Hanna, 55-letnia urzędniczka, od zawsze miała tendencję do zatrzymywania różnych przedmiotów w nadziei, że się jeszcze kiedyś przydadzą. Przez lata w jej mieszkaniu rosły stosy takich przydasiów. Obecnie nie jest w stanie wyrzucić właściwie żadnej rzeczy – nawet materiałów reklamowych. Gdy wchodzi do sklepu, trudno jej powstrzymać się od kupienia tego, co w danej chwili jest w promocji, bo straci okazję. Córka już jej nie odwiedza, bo musiałaby odnajdywać drogę pomiędzy górami ubrań, papierów, gazet, pudełek plastikowych, sprzętów gospodarstwa domowego.
40-letni Robert, pracownik supermarketu, już od dłuższego czasu zabiera z pracy przeterminowane produkty. Zjada je, mimo że data ich przydatności do spożycia dawno minęła. Znosi do domu wszelkie niepotrzebne już w sklepie pojemniki, pudła, kartony i opakowania, bo mogą się przydać. Z tego samego powodu podnosi na ulicy każdą śrubkę, gwóźdź czy drut, niezależnie od tego, czy nadają się do użycia. Nie wyrzuca gazet ani plastikowych toreb po zakupach. Do dwóch z trzech pomieszczeń w jego mieszkaniu nie da się wejść, a drzwi uchylają się tylko częściowo. Stosy rzeczy piętrzą się aż pod sufit, a on sam porusza się między nimi wąskimi „korytarzami”. Pralka nie działa już od kilku lat, bo osoba zaproszona do jej naprawienia musiałaby wejść na stertę przedmiotów i przecisnąć się tuż pod stropem, żeby się do niej dostać. W mieszkaniu unosi się zapach stęchlizny i rozkładającego się jedzenia, który czasem wydostaje się na klatkę schodową.
W posiadaniu rzeczy
Hanna i Robert cierpią na to samo zaburzenie, nazywane kompulsyjnym, patologicznym zbieractwem (ang. Hoarding Disorder, HD) albo syllogomanią, choć występują u nich objawy o różnym stopniu nasilenia.