Skończyła się jakaś epoka. I nie ma do niej powrotu. Kto liczy, że stare czasy wrócą, ten się rozczaruje – zwierzał się George Soros Jackowi Żakowskiemu tuż po kryzysie amerykańskim („Łagodnie szukamy dna”, POLITYKA 26/09). Sędziwy finansista i wytrawny spekulant wiedział, co mówi: trzy lata później zachodnie społeczeństwa cierpią rekordowe bezrobocie, a rządy uginają się pod ciężarem niespotykanych długów. Spadły przychody z podatków, tymczasem długi trzeba spłacać, bezrobotnym pomóc, na wszystko znaleźć pieniądze. A kto ich nie znajdzie, musi zaciskać pasa.
Skończyła się więc jakaś epoka, trzeba przyznać rację Sorosowi, choć niezwykle trudno rację tę przyswoić. Łatwiej realizować scenariusze business as usual, udając, że nic w istocie się nie zmieniło. Tak robiliśmy przez ostatnie trzy lata, wyczekując, aż świat wróci do stanu sprzed 2008 r. Warto w takim momencie odkurzyć „Lamparta” Giuseppe Tomassiego di Lampedusy, by przypomnieć nieśmiertelny aforyzm: „wszystko musi się zmienić, żeby wszystko pozostało tak samo”. I na pozór rzeczywiście nic nie uległo zmianie: państwa dalej pożyczają, bankierzy wciąż spekulują. Upadło jednak pojęcie, na którym opierał się dotychczasowy ład: Homo economicus, czyli człowiek ekonomiczny. Nie jesteśmy istotami tak owładniętymi egoizmem i konsumpcją, jak wmawiano nam od kilku wieków.
Od Marksa do Wall Street
Latem 1989 r., gdy komunizm chylił się już ku upadkowi, Francis Fukuyama, mało wówczas znany filozof pracujący w departamencie stanu USA, napisał głośny esej „Czy koniec historii?”. Podczas pierwszych lektur chyba nikt nie zwrócił uwagi na zawartą w tekście refleksję ekonomiczną. Fukuyama pisał, że „przechył materialistyczny” nie był wcale wyłączną cechą systemu komunistycznego, lecz uległa mu także znaczna część prawicy. Filozof nazywa ją „szkołą determinizmu materialistycznego spod znaku »Wall Street Journal«”. Nauki tej szkoły głoszą, że osoba ludzka jest z istoty „jednostką racjonalną, maksymalizującą swoje korzyści”.
Taki właśnie, zredukowany do komponenty racjonalnej i ekonomicznej, model natury ludzkiej wypełnił podręczniki ekonomii, stając się podstawą dla rozważań o optymalnej organizacji spraw społecznych, gospodarczych i politycznych. Determinizm materialistyczny spod znaku WSJ jest zwierciadlanym odbiciem determinizmu materialistycznego spod znaku Marksa. Marks wierzył, że ludzką naturę można kształtować. Wraz z biegiem dziejów, na mocy obiektywnych procesów, ulegnie ona przekształceniu i gdy historia dobiegnie końca, egoistyczny Homo economicus przekształci się w istotę w pełni społeczną, czyli prawdziwego komunistę.
Kontynuatorzy Marksa uznali, że można przyspieszyć zarówno historię, wszczynając rewolucję, jak i przekształcenie ludzkiej natury, stosując pierekowkę. Kolejne próby, podejmowane w Związku Sowieckim, Chinach, Korei Północnej i Kambodży, nie przynosiły jednak oczekiwanych skutków i skończyły się fiaskiem. Wyznawcy szkoły spod znaku WSJ nie potrzebowali lepszego dowodu, że to oni mają rację. Ich zdaniem, po upadku komunizmu historia się skończyła, bo jasno widać, że natura ludzka jest niezmienna, odbija się w niej racjonalna rzeczywistość, a doskonałym wyrazem tej racjonalności jest wolny rynek i system polityczny oparty na ideałach liberalnej demokracji. Tertium non datur.
Ufundowany na powyższym przekonaniu ład społeczno-gospodarczy, zwany neoliberalizmem, nie był jedynie reakcją na wyczerpanie się projektów lewicowych, zarówno tych totalitarnych jak komunizm czy demokratycznych, realizowanych pod szyldem państwa dobrobytu. Zdaniem Christiana Lavala, francuskiego historyka idei, korzeni neoliberalizmu należy szukać znacznie dalej w przeszłości. Poszukiwania prowadzą go m.in. do renesansowych miast włoskich. Ich kupcy, patrząc na perspektywy handlu w bardzo obiecującym Śródziemnomorzu, szybko utożsamili łacińskie pojęcie ratio, oznaczające rozum, z włoskim ragione – rachować, liczyć. Rozumne jest to, co daje się policzyć.
Włosi stworzyli też podwaliny nowoczesnego kapitalizmu, wynajdując kluczową dla niego instytucję kredytu. Potrzeby handlu stymulowały rozwój technik obliczeniowych, bez których trudno wyobrazić sobie nadchodzącą rewolucję naukową. „Księga natury pisana jest językiem matematyki” – stwierdził Galileusz, wykorzystując w swej pracy naukowej umiejętności rachunkowe rozwinięte przez włoskich kupców. Szybko rozwijająca się nauka, zwłaszcza fizyka, rychło zwróciła dług społeczeństwu, dostarczając metafor niezbędnych do ogarnięcia spraw ekonomicznych i politycznych. Akcja i reakcja, równowaga, siła – to pojęcia rodem z dzieł Galileusza i Newtona.
Pochwała konsumpcji
Włoscy kupcy nie po to jednak rozwijali rachunek, by kłaść podwaliny pod przyszłą naukę i przyszły ład polityczny. Bardziej interesowało ich znalezienie argumentów pokazujących, że indywidualne bogacenie się, wbrew dotychczasowej doktrynie religijnej, nie jest niczym złym. Przeciwnie, zaspokajanie egoistycznych żądz zbytku i luksusu nie tylko sprawia indywidualną przyjemność, lecz służy całej społeczności. Ideologia egoistycznej konsumpcji jako lokomotywy społeczno-gospodarczego rozwoju zyskała najpełniejszy wyraz w „Bajce o pszczołach” Bernarda Mandeville’a, opublikowanej na początku XVIII w., na długo przed pierwszymi traktatami z ekonomii politycznej autorstwa Thomasa Malthusa i Adama Smitha.
W komentarzach do swej bajki Mandeville pisał: „Wielka sztuka uszczęśliwiania narodu i doprowadzania go do rozkwitu polega na tym, żeby każdemu człowiekowi dać możność znalezienia zatrudnienia. Ażeby to osiągnąć, trzeba, by pierwszym staraniem rządu było popieranie tylu różnorodnych przemysłów, sztuk i rzemiosł, ile tylko umysł ludzki wymyślić zdoła”. By jednak zapewnić zatrudnienie jak największej liczbie ludzi, potrzebna jest grzeszna konsumpcja, a nie cnotliwe oszczędzanie. Mandeville, jak streszcza jego dzieło angielski komentator Leslie Stephen, „wykazał łatwo, że wszelka cywilizacja wiązała się z rozwojem grzesznych skłonności...”.
Cytaty dotyczące Mandeville’a pochodzą z najważniejszej książki ekonomicznej XX w. „Ogólnej teorii zatrudnienia, procentu i pieniądza” autorstwa Johna Maynarda Keynesa. Brytyjski ekonomista przypomina w ten sposób, że jego teorie, dające m.in. podstawy pod nowoczesny interwencjonizm państwowy, nie są w istocie niczym nowym i wynikają z dawno już odkrytej wiedzy o istocie kapitalizmu i gospodarki, których kołem zamachowym jest – czy to się komu podoba, czy nie – konsumpcja. Z tego punktu widzenia epoka neoliberalna, czas nakręconej do maksimum konsumpcji, była epoką Mandeville’a i Keynesa, a zarazem apogeum rządów Homo economicus.
Przygoda z człowiekiem ekonomicznym dobiega jednak końca, jego śmierć odsłoniła jednak wiele problemów. Widać bowiem wyraźnie, że wbrew moralizatorskiemu ględzeniu o konieczności cnotliwego oszczędzania jest to najgorsza możliwa recepta na wyjście z kryzysu. Receptą nie jest jednak także powrót do rozpasanej konsumpcji. Receptą jest jak najszybsze zakopanie truchła Homo economicus. Dziś już wiadomo, że natura ludzka jest o wiele bardziej złożona i nie sposób jej zredukować do kilku składowych. Nie jest prawdą, że w ludzkich motywacjach dominują w sposób naturalny namiętności i żądze bądź też egoistyczne i racjonalistyczne wyrachowanie.
Od pastwiska do Wikipedii
Na początku XX w. antropolodzy badający społeczności pierwotne odkryli, że choć prowadziły one wymianę handlową, to o wiele większe znaczenie miały dla nich rytuały wymiany pozaekonomicznej. Ekonomia daru, obwarowana złożoną symboliką i skomplikowanymi regułami, rządzi się zupełnie inną logiką niż wymiana towarów i usług. To jednak właśnie ekonomia daru decyduje o społecznej spójności. Jak to się ma do społeczeństw nowoczesnych, przerobionych przez kapitalizm? Po pierwsze, neguje uniwersalny model Homo economicus, pokazuje, że jest on tworem historycznym, produktem pewnej cywilizacji, niezrozumiałym poza jej granicami. Skoro zaś tak, to możliwy jest powrót do pełnej natury człowieka jako podstawy pokryzysowego modelu społeczno-ekonomicznego. Jednym ze współczesnych dzieł, które utrwaliło wiarę w Homo economicus, stała się praca „Tragedy of the Commons”, opublikowana w 1967 r. przez Garretta Hardina w magazynie „Science”. Amerykański uczony dowodził w swej pracy, że nie sposób efektywnie zarządzać dobrem wspólnym, bo ludzie w swym naturalnym egoizmie zawsze dążą do zagrabiania jak największej części dobra wspólnego, doprowadzając w końcu do jego zagłady. Najlepszym tego przykładem są gminne pastwiska, gdzie każdy ze wsi ma interes, by wepchnąć jak najwięcej krów, co w rezultacie prowadzi do nadmiernej eksploatacji. Metafora ta znajduje zastosowanie, według uczonego, w zdecydowanej większości przypadków zarządzania dobrami publicznymi. Jest jednak rozwiązanie na miarę Homo economicus, polegające na uznaniu egoistycznych skłonności – zamiast z nimi walczyć, należy dobro wspólne sprywatyzować. Prywatni właściciele w egoistycznym interesie dopilnują, by ich własności nie czekała zagłada...
Praca Hardina stała się jednym z intelektualnych fundamentów neoliberalnej prywatyzacyjnej rewolucji. Wywołała także sprzeciw w gronie badaczy społecznych niegodzących się z tak tragiczną wizją ludzkiej natury. Wśród nich znalazła się Elinor Ostrom, która swą naukową karierę poświęciła na zbieranie dowodów, że nie mniej silną namiętnością człowieka jak egoizm jest pragnienie współpracy i bezinteresownej wymiany. Dowody te Ostrom znajduje wśród tradycyjnych wspólnot żyjących w bezpośrednim kontakcie z naturą. I znajduje je także, badając supernowoczesną awangardę współczesnych społeczeństw, które zdolne są nie tylko do hiperkonsumpcji, lecz także do złożonych, bezinteresownych form współpracy, prowadzących do takich efektów jak Wikipedia czy oprogramowanie Linux.
Jeszcze kilkanaście lat temu apostołom neoliberalizmu wydawało się, że działania wspólnotowe to wyraz komunistycznych ciągot. Dziś widać doskonale, że bezinteresowna współpraca nie jest wbrew naturze. To natura Homo economicus okazała się zbyt prymitywna i dlatego nie przetrwał on próby historii. Ostrom, po latach funkcjonowania poza obrębem poważnej ekonomii, została w 2009 r. wyróżniona ekonomiczną Nagrodą Nobla. To dobry znak na pokryzysową przyszłość.